Camilla Läckberg, Kaznodzieja,
Czarna Owca, Warszawa 2010, 438 s.
Pewnego letniego ranka mały chłopiec w czasie zabawy w
wąwozie leżącym nieopodal Fjällbacka odnajduje nagie zwłoki młodej dziewczyny.
Patrik Hedström i jego koledzy z komisariatu w Tanumshede stają przed bardzo
skomplikowaną zagadką. Okazuje się bowiem, że pod ciałem dziewczyny leżą
szkielety dwóch innych kobiet, które zaginęły pod koniec lat 70-tych.
Nadszedł taki dzień, że absolutnie nic mi się nie chciało.
Odłożyłam na bok czytane książki i wzięłam drugą część sagi o Fjällbace, chyba
tylko po to, żeby się bardziej zdołować.
Ciekawe, że można napisać powieść tak grubą i zarazem tak
przewidywalną. Warsztat Läckberg nieco się poprawił od czasu „Księżniczki z
lodu” i nie jest już tak beznadziejnie grafomański. Postaci nabrały wyrazu i
charakteru. Erica tym razem nie węszy zbytnio w sprawie zabójstw, bo jest w
ostatnim miesiącu ciąży i raczej turla się po domu, niż żwawo biega, aby zebrać
wiadomości. I zajmuje się najazdem nieproszonych gości spragnionych darmowych
noclegów i stołowania.
Gwiazdą „Kaznodziei” jest Patrik Hedström, który wraz z podwładnymi
ma rozwikłać zagadkę dwóch morderstw sprzed lat powiązanych z ostatnim,
popełnionym w środku lata. Przyznać trzeba, że nawet sprawnie im to idzie,
dopóki autorka nie skupia się na opisywaniu różnic w stylu i poziomie życia
rodziny Hultów. Z czasem poznajemy ich coraz lepiej i trudno żywić w stosunku
do nich jakiekolwiek sympatie. Wówczas też powieść Läckberg staje się coraz
bardziej przewidywalna. Poruszamy się wśród wąskiego grona podejrzanych i
trudno nie domyślić się finału.
Läckberg stara się też ukazać
nieupiększoną, szczerą prawdę o szwedzkiej prowincji. Opisuje problemy większe
i mniejsze, żal za przeszłością, zadawnione waśnie, czy rozdarcie kobiety,
która nie jest dość silna, by poradzić sobie z groźbami byłego męża. Ale
wszystko to jest ujęte tak drętwo, że przeszkadza w odbiorze wątku
kryminalnego. Czytając „Śmierć letnią porą” Kallentofta, wręcz czułam żar
słońca palącego skórę i pot spływający po ciele od nadmiernego upału. Chociaż w
„Kaznodziei” Läckberg cały czas podkreśla, że Fjällbacka i okolice są
niemalże spalane słońcem, nie czuć tego w zachowaniu ludzi, nie przebija się ów
upał do czytelnika i nie wywiera żadnego wrażenia. Na koniec warto dodać, że
autorka się stara wstrząsnąć czytelnikiem, jest w stosunku do niego o wiele
bardziej uczciwa niż w swej debiutanckiej powieści o Erice Falck. Lepiej się
czyta „Kaznodzieję”, lepszy jest też koniec i podsumowanie. Nadchodzą wakacje.
Na plażę, do pociągu – „Kaznodzieja” jest książką idealną.
Moja ocena: 4
Według mnie najlepsza część z całej serii :-)
OdpowiedzUsuń