Jonathan Kellerman, Bagno, Amber, Warszawa 2009, 304 s.
Najsłynniejszy psycholog w literaturze ściga seryjnego
zabójcę, zagłębiając się w odrażające odmęty zła. Obcięte prawe dłonie.
Pozornie tylko to łączy ofiary, których kości spoczywają w bagnie pod Los
Angeles. Detektyw Sturgis znajduje wkrótce poszlaki, które wskazują
podejrzanego mężczyznę niezrównoważonego emocjonalnie, już raz oskarżonego o
zabójstwo.
Tym razem Jonathan Kellerman znalazł mnie. Podrzuciła mi do przeczytania „Bagno” Ciocia Malina w ramach uzupełniania moich lektur z pogranicza thrillera i kryminału.
Różnie ta książka jest oceniana i przyznam się, że
spodziewałam się kolejnej dawki bondyzmu w wydaniu Aleksa Delaware’a. A jednak
nie było źle. Pomijając fragment przyjacielskiej, urządzonej nie wiadomo po co
i nic nie wnoszącej kolacji, „Bagno” to zgrabnie napisany thriller z kośćmi,
seryjnym mordercą i tajemnicami w tle. Niemal od początku Kellerman wskazuje
nam podejrzanego i bawi się podrzucaniem fałszywych tropów. Przy okazji ukazuje
całe zepsucie bogatych nastolatków czy ciemną stronę Miasta Aniołów, gdzie seks
musi ocierać się o ekshibicjonizm i ból, aby przynieść satysfakcję. Anonimowość
i wzajemna nieznajomość nawet pomiędzy członkami rodzin to realia Ameryki. I
zalążek tragedii, której finał rozgrywa się na bagnach chronionych przez nawiedzonego
weganina od zakusów bogatych deweloperów.
Nie jest to szczególnie błyskotliwa powieść, ale za to dobry
„zjadacz czasu”. Czytałam najpierw aby odetchnąć od Baderowskiej „Białej
gorączki”, po skończeniu tejże wciągnęłam się na całego i skończyłam w kilka
godzin mile zaskoczona sensownym i dość realistycznym zakończeniem. Zbliża się
pora odpoczynku, mogę zatem polecić „Bagno” jako powieść do pociągu czy na
plażę.
Moja ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz