John Irving, W jednej osobie, Prószyński i S-ka, Warszawa
2012, 520 s.
Billy Abbott, narrator i główny bohater powieści, nie
zaprząta sobie tym głowy. „W jednej osobie” to intymny portret pisarza
biseksualisty, który wbrew utartej konwencji woli podążać wybraną drogą. To
rzecz o pożądaniu, tajemnicy i poszukiwaniu własnego „ja”, z łyżką dziegciu
alienacji, niespełnionej miłości i bólu dojrzewania, kiedy jest się „innym”.
Trzynasta powieść autora „Świata według Garpa” to również
ponadczasowa opowieść o ważnym etapie w dziejach kultury amerykańskiej,
począwszy od rygorystycznych lat pięćdziesiątych poprzez dwie dekady rewolucji
obyczajowej, tragedię „plagi” AIDS aż po czasy współczesne. Opowieść o
Człowieku oraz hołd złożony odrębności każdego z nas.
„W jednej osobie” pobrzmiewają echa wcześniejszych, i co tu
ukrywać, lepszych powieści Irvinga. Dziecko wychowywane w otoczeniu kobiet,
ojczym zajmujący się nauczaniem, zapasy, epizod wiedeński, poszukiwanie siebie,
nawet kłopoty z wymową – można znaleźć w innych książkach autora. Podczas
lektury „W jednej osobie” chwilami czułam się tak, jakbym czytała wczesna
wersję „Modlitwy za Owena” bez finezyjnych i magicznych bohaterów jednakże.
Postać Williama Abbotta jest zbyt dwuwymiarowa, chociaż wiedzie nietypowe życie
i ma aż nadto oryginalną rodzinę, jego opowieść nie zniewala, nie staje się
złodziejem czasu.
Chwilami zamiast dowcipu i irracjonalnie
niekonwencjonalnych, acz typowych dla Irvinga zdań, pisarz ociera się o tanią
wulgarność. Nikt nie potrafił opisać poszukiwania swej seksualności w sposób
tak lekki, a jednocześnie gorzki, jak czynił to dawny, młodszy Irving. „W
jednej osobie” zabrakło tej lekkości.
Nie jest to jednak książka zła. Niekonwencjonalne jest środowisko,
w którym obraca się William: transseksualistów (obecnie mówi się o nich
transgenderzy) nie czujących się komfortowo w narzuconej im przez naturę płci. Szukanie
wyjścia z zaistniałej sytuacji i akceptacja siebie, apel o tolerancję. Ludzie
pragnący zmienić płeć wciąż wzbudzają wiele kontrowersji, możemy to obserwować i
w polskiej rzeczywistości – posłanka Anna Grodzka jest często tematem
niewybrednych żartów. Postrzega się ich jako dziwaków ulegających mrocznym
fantazjom czy fanaberiom nie starając się nawet wgłębić w ich psychikę. Irving
kreśli bohaterów nie tylko niekonwencjonalnych, ale i umiejscawia ich w czasach,
kiedy podział płci był wyznaczony raz na zawsze. Przedstawia nam Amerykę sprzed
i w czasie rewolucji seksualnej, opisuje zmiany w postrzeganiu siebie, w coraz
odważniejszym mówieniu o własnym seksualnym „ja”, o braku tolerancji i o tym, że
często wrogość jest objawem braku własnej akceptacji.
Z drugiej jednak strony Irving wydaje się generalizować i
skupiać całe życie na seksie. Wszystko sprowadza do przyjemności i dogadzania
swoim fantazjom. Jest to niewątpliwie najbardziej zorientowana na seksualność
powieść Amerykanina. Ale czy faktycznie tylko to się w życiu liczy?
Moja ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz