Jodi Picoult, Tam gdzie ty, Prószyński i S-ka, Warszawa
2012, 567 s.
Po dziesięciu latach małżeństwa i długotrwałych
bezskutecznych staraniach o dziecko, Zoe i Max Baxter postanawiają się rozstać.
Zoe, ku własnemu zaskoczeniu, znajduje szczęście u boku kobiety, Max szuka
pocieszenia w kościele. Lecz marzenie o dziecku trwa, i to, co wydawało się być
na wyciągnięcie ręki, przeradza się w starcie światopoglądów i przekonań religijnych,
w którym nie ma miejsca na sentymenty.
Kiedy już się wydaje, że Jodi Picoult podjęła i opisała
każdy możliwy drażliwy temat, pisarka wyskakuje z nowym pomysłem. Tym razem
pisze o homoseksualizmie i pragnieniu dziecka. Po drugiej stronie barykady
znajduje się religia i Biblia jako wyrocznia moralności.
Zoe Baxter pragnie dziecka. To pragnienie coraz bardziej
wpływa na jej związek z Maksem. W chwili, kiedy wydaje się, że już są o krok od
spełnienia marzenia, dochodzi do nieszczęścia. Maks występuje o rozwód.
Dziesięć lat wspólnego życia zostaje przekreślone, kobieta zostaje sama ze
swoim smutkiem i rozpaczą, a Maks zamieszkuje u brata i bratowej i po raz
kolejny wraca do swego nałogu: alkoholu.
W „Tam gdzie ty” Jodi Picoult oddaje głos zaledwie trzem
osobom: Zoe, Maksowi i Vanessie. Jest to powieść dość kameralna, skupiona wokół
uczuć i nieodgadnionych ścieżek naszego życia. Zoe zakochuje się kobiecie i u
jej boku znajduje spełnienie. Są dla siebie przede wszystkim przyjaciółkami,
rozumieją się bez słów, obie starają się dobrze wykonywać swą pracę, której
celem jest pomaganie innym. Istotne jest również to, że Picoult przybliża
czytelnikom kulisy muzykoterapii, ukazuje, jak muzyka i odpowiednia osoba
potrafią dotrzeć do pacjenta. Zoe jest pełna empatii i współczucia dla innych.
Kocha to, co robi. Jej zdaniem:
Muzykoterapia ma wiele
warstw. Czasami bawię, czasami leczę. Czasem jestem psychologiem, a bywa że
powiernikiem. Kunszt polega na tym, aby wiedzieć, jaką w danej chwili odegrać
rolę.1
|
Zatem gra dla poparzonego dziecka, dla umierającej
dziewczynki, czy dla starca zamkniętego w sobie i stara się nieść ulgę za
pomocą melodii. Chwilami zaś, zmuszona do spontanicznych odruchów, nie waha się
wtargnąć do szkolnej stołówki, by z tamtejszych utensyliów kuchennych stworzyć
zaimprowizowany zestaw perkusyjny. Zoe jest szczera w tym co robi i równie
bezkompromisowa. Nie uznaje połowiczności i tym bardziej dziwi, że była w
stanie wytrzymać dziesięć lat z mężczyzną, który potrafi zapomnieć o bożym świecie
na widok odpowiedniej fali do surfowania, który rzucił studia przez alkohol,
który mając czterdzieści lat nie dokonał właściwie niczego godnego uwagi i
mieszka kątem u starszego brata. Wydaje się nieszkodliwym marzycielem, dopóki
za sprawą pastora Clive’a Lincolna nie odnajduje Jezusa i nie staje się
odurzonym wiarą neofitą, widzącym w swej byłej żonie grzesznicę na skraju
piekła. Maks przestaje myśleć samodzielnie i we wszystkim zdaje się na swego
przewodnika duchowego, homofoba i mizogina w jednym.
Małżonkowie trafiają wkrótce na salę sądową i tu zaczyna się
kolejna odsłona dramatu. Zoe nigdy nie była osobą wierzącą, a teraz jej brak
wiary i orientacja seksualna stają się celem ataku ze strony męża i jego
wspólnoty religijnej. Wiele się mówi o tolerancji, o rozumieniu inności, wciąż
jednak są kwestie, o których ludzie wolą milczeć, aby nie narazić się na
ostracyzm. Trafnie to ujęła Zoe:
(...) ateizm to
homoseksualizm w nowej odsłonie. Coś, co wolisz zachować dla siebie – z
powodu negatywnych założeń, które nieuchronnie pociągnie za sobą.2
|
Można być najlepszym człowiekiem, pomagać innym i żyć
godnie, ale jeśli człowiek ten nie wierzy w Boga, a do tego nie żyje w typowym,
heteroseksualnym związku, uważany jest zazwyczaj za osobę do cna zepsutą i
niemoralną. Etykietki przykleić łatwo, demagogia i populizm są na usługach
kaznodziei wszelkiej maści uważających się za jedynych sprawiedliwych i
jedynych, którzy mają rację. Wszystko to ukazuje Picoult, jak zwykle, po
mistrzowsku. Brak jednak opowieści z punktu widzenia Lucy czy Liddy, które choć
są postaciami drugoplanowymi, odciskają piętno na życiu rozwiedzionych
Baxterów. Są niedopowiedzenia, dramatyzm wprowadzony na siłę i nie do końca
przemyślany. Nie chodzi o to, by wyjaśniać wszystko od początku do końca, ale
skoro się już wprowadza jakąś postać, warto byłoby wytłumaczyć skąd wynikają
jej problemy. Tymczasem Picoult skupiona na swoich bohaterach i na kwestiach
równouprawnienia, potraktowała innych powierzchownie.
Nowością jest też u pisarki koniec, który nie pozostawia
niczego wyobraźni. Nie pozostawia czytelnika z pytaniami i zadumą nad
przeczytanym tekstem. Postawiła przysłowiową kropkę nad „i” i sama nie jestem
pewna, czy cieszy mnie znajomość dalszego ciągu w odległej przyszłości, czy
wolałabym sobie wyobrażać jak potoczyły się losy Zoe, Vanessy i Maksa.
W każdym razie powieść jest istotnym głosem w dyskusji o
szukaniu siebie, swojej tożsamości seksualnej i tego, czy ona określa nas, czy
też nasze czyny i charakter.
Moja ocena: 4.5
1 J. Picoult, Tam gdzie ty, Prószyński i S-ka,
Warszawa 2012, s. 380.
2 Ibidem, s. 505.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz