środa, 4 grudnia 2013

Alexander McCall Smith „44 Scotland Street”

Alexander McCall Smith, 44 Scotland Street, Muza, Warszawa 2010, 311 s.

Pierwszy tom cyklu wprowadza w atmosferę kamienicy w eleganckiej części Edynburga, zamieszkałej przez bogatych burżujów i nieco zblazowanych artystów, studentów i poetów. Każde mieszkanie zajmuje interesujące postaci: Pat to młoda wieczna studentka w związku z Brucem - superprzystojnym, nieprzewidywalnym i narcystycznym fanem rugby, Irena - pełna pretensji elegantka, matka pięcioletniego Bertiego, dziecka geniusza, który podpalił gazetę czytającemu ją ojcu i poddany jest terapii u znanego edynburskiego psychoanalityka. Wszystko zaś obserwuje i komentuje  bystra  i tajemnicza Domenica MacDonald. Przyjaźni się ona z wieloma lokalnymi osobistościami. Wraz z bohaterami odwiedzamy okoliczne bary i puby. Spotykamy barwną klientelę - znanego pisarza Iana Rankina czy głośnego polityka Toma Dallyella.

Mam marzenie: pojechać do Szkocji. I najlepiej tam zostać. Jak to z marzeniami bywa, pozostaje w sferze bliżej nieokreślonej przyszłości, bo to, bo tamto. Ale od czego są książki? Co prawda wolałabym poczytać sobie o bardziej plebejskim Glasgow niż o wyrafinowanym Edynburgu, lecz jak to mówią: jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
A mam za sobą „44 Scotland Street” i jestem dość zadowolona. McCall Smith już w przedmowie zaznaczył, że nie jest to książka typowa, bowiem wcześniej ukazywała się jako powieść w odcinkach. Są dwa rodzaje takich powieści. Dickens, Dumas czy Sienkiewicz pisali powieści stricte odcinkowe. To raz. W czasach mojej młodości pęd do czytania był odwrotnie proporcjonalny do tego, co oferowały księgarnie. Niektóre gazety wychodziły naprzeciw zapotrzebowaniu i drukowały na swoich łamach powieści, które z założenia odcinkowymi nie były. To dwa. Do dziś pamiętam jak w latach osiemdziesiątych kupowałam co wtorek gadzinówkę ZSMP – „Walkę Młodych”, tylko po to, żeby przeczytać kolejny fragment „Dzieci z dworca ZOO”. Sentyment do powieści w odcinkach pozostał do dziś.
Zatem z jednej strony marzenie, z drugiej – sentyment. Lektura McCall Smitha sama się narzucała. Nie powiem, żeby była to literatura najwyższych lotów, ale jako rozrywka i odpoczynek sprawdza się bardzo dobrze. Nieco denerwująca jest mnogość bohaterów. Już mieszkańców domu przy Scotland Street jest wielu, a McCall Smith dorzuca jeszcze kilku, bez opowieści o których spokojnie mogłabym się obejść. Na przykład bez całej tej rodziny pracodawców i ich znajomych narcystycznego Bruce’a. Sam Bruce Anderson jest za to sportretowany znakomicie. Takich mężczyzn spotyka się coraz więcej: zapatrzonych w siebie, ukształtowanych przez media, skupionych wyłącznie na własnej urodzie, powierzchownych i dyletanckich. Podobnie rzecz ma się z Irene – nadambitną matką przenoszącą wszystkie swe niespełnione marzenia na dziecko. Czytam o tej babie i krew się we mnie burzy: górnolotne gadki, specjalistyczna wiedza i pustka emocjonalna. I tylko dziecka żal.
Są też bohaterowie pozytywni – młoda Pat szukająca swojego miejsca w życiu, czy Domenica – wyprowadzająca na spacery swój samochód, mająca za sobą niezwykłe życie i równie niezwykłych przyjaciół. Szczególnie o Domenice chętnie poczytałabym więcej. Ta postać ma potencjał! Podobnie Duża Lou prowadząca kawiarnię. Muszę przyznać, że McCall Smith ma oko i pióro do charakteryzowania ludzi. Nie są nijacy i papierowi. Gorzej już jest z ich życiem. Trudno wymyślić coś efektownego i zaskakującego przy takiej mnogości przewijających się postaci. Skupianie się na szczegółach nieistotnych z punktu widzenia intrygi, spowalnia tempo opowieści. Chwilami wydaje się, że McCall Smith pisze aby pisać, że dostaje pieniądze od wierszówki, idzie na ilość zamiast na jakość. A książka reklamowana w „The Times” jako „gorące kakao w mroźny wieczór” przypomina kakao wystygłe i do tego z ohydnym kożuchem na wierzchu.
Nie zraziłam się. Postanowiłam zobaczyć co będzie dalej. Losy małego Bertiego mnie zainteresowały, nie ukrywam, że czekam też na chwilę, kiedy Bruce Anderson będzie musiał stawić czoła nie tak bajkowej, jak sobie wyobraża, rzeczywistości. Po prawdzie już zaczęłam drugą część – „Opowieści przy kawie”.
Moja ocena: 3.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz