Alexander McCall Smith, Świat według Bertiego, Muza,
Warszawa 2011, 343 s.

Nie ma chyba bardziej irytującej kobiety niż Irene. Gdyby
Melanie Klein zalecała noszenie spódniczek przez chłopców w ramach integracji
płciowej, zapewne pani Pollock ubrałaby swego synka w najbardziej dziewczęcą z
dziewczęcych spódniczkę z falbanami. Różową. Co ciekawe, Bertie wciąż ma sześć
lat, chociaż wszyscy wokół się starzeją.
Myśli Domeniki krążą wokół swojej/ nieswojej filiżanki
będącej w posiadaniu jej starej przyjaciółki i jej nowej sąsiadki – Antonii.
Kwestie bezwiednego pożyczania i sąsiedzkiego savoir vivre’u wloką się bez końca. Mamy też polski akcent, czyli
polskiego budowlańca o imieniu Markus, atrakcyjnego przygłupa umiejącego
powiedzieć po angielsku tylko jedno słowo: „Cegła”. Jak nas widzą, tak nas
piszą.
Na scenę powrócił Bruce, który robi się coraz bardziej
narcystyczny, pazerny i leniwy. Z kolei Pat jest coraz bardziej mdła i nijaka.
Autor zaś pomału zaczyna się gubić w wątkach i zaprzecza sam sobie.
„Świat według Bertiego” przeczytałam siłą rozpędu, bo nie
ukrywam, że książkę czyta się lekko i przyjemnie. Ale czuję się już coraz
bardziej zmęczona bohaterami i wydaje się, że dobrze mi zrobi mały odpoczynek
przed dwoma ostatnimi tomami. Takie sobie.
Moja ocena: 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz