Brent W. Jeffs, Stracony chłopiec, Videograf II, Katowice
2010, 288 s.

Tytuł książki jest nieprzypadkowy, ponieważ Brent - w dzieciństwie molestowany – dołączył później do grona straconych chłopców, wykluczonych z Kościoła pod byle pretekstem i w najmniejszym stopniu nieprzygotowanych na samodzielne życie. Miał jednak więcej szczęścia niż jego dwaj bracia, którzy, nie radząc sobie z dorosłością, popadli w uzależnienie od narkotyków i zmarli. Miał również na tyle siły, by pokonać traumę z dzieciństwa i przeciwstawić się złu w Kościele, z którego wyszedł. Jego historia jest budująca, ponieważ pokazuje, że człowiek może przezwyciężyć demony przeszłości, jeśli będzie otwarty na miłość...
Czy pod koniec XX wieku ktoś jeszcze wierzy w piekło? Że
tylko jego wspólnota będzie zbawiona, a wszyscy inni, jakieś sześć miliardów
ludzi, zostaną odesłani sprzed bram tego specyficznego nieba z kwitkiem? Że
posiadanie jak największej ilości żon, kosztem uczucia i do nich, i do dzieci,
kosztem godnego życia, przyczyni się do zbawienia?
Okazuje się, że nadal wielu jest takich, którzy wierzą w
objawienia Josepha Smitha. Najczęściej mormoni kojarzą się nam z wielożeństwem,
czyli po prostu poligamią i tym, że nie piją alkoholu, kawy, herbaty, nie palą.
Patrząc z boku wydają się ludźmi bogobojnymi i spokojnymi. Ale niektórzy poszli
o krok dalej i stworzyli Fundamentalistyczny Kościół Jezusa Chrystusa Świętych
w Dniach Ostatnich, jakoby bardziej mormoński niż sam Joseph Smith, a pod świętoszkowatą
powierzchnią bulgotała niemoralność, zakłamanie, koszmarne warunki bytowe i
nieprzystosowanie do życia. Opowiedzieć o tym zdecydował się Brent Jeffs,
będący potomkiem proroka o królewskiej (według wyznawców FLDS) krwi.
Ojciec Jeffsa miał cztery żony, kilkanaścioro dzieci i prominentną
pozycję w kościele, byli tak biedni, że nawet bieliznę matki kupowały im w
lumpeksach. Żyli nadzieją na lepsze życie po śmierci, karmieni coraz to
bardziej ortodoksyjnymi wymysłami Warrena Jeffsa – przywódcy FLDS. W obliczu
nadchodzącej apokalipsy mieli być coraz bardziej doskonali i boscy, aby
przetrwać. Z programów telewizyjnych dozwolone było oglądanie wiadomości i
tylko wiadomości. Książki w szkole objęte były prymitywną cenzurą –
nieprawomyślne teksty wycięto nożyczkami, a usunięte fragmenty z zakresu
biologii, geografii czy fizyki wyjaśniano za pomocą religijnego bełkotu. W
iście nazistowskim stylu – zakazane książki palono.

Zarówno on, jak i niektórzy jego bracia zostali wykluczeni z
FLDS. Naraz stanęli oko w oko z prawdziwym życiem, z problemami, z alkoholem,
narkotykami i samotnością. Pozbawieni byli jakiegokolwiek oparcia w rodzinie.
Zresztą im mniej mężczyzn we wspólnocie, tym lepiej dla mężczyzn, którzy
pozostali, tym więcej kobiet mogli poślubić i sobie podporządkować. Nagła
wolność „straconych chłopców” doprowadzała ich najczęściej na skraj depresji i
nałogów. Miotali się między tym, co wynieśli z domu, a tym jak religię pojmują
mniej fundamentalistycznie nastawieni chrześcijanie.
Brent Jeffs daje świadectwo jak bardzo religia może
przypominać sektę, jak bardzo niszczy jednostkę. Polecam.
Moja ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz