wtorek, 10 grudnia 2013

Barbara Bentley „Kochałam psychopatę”

Barbara Bentley, Kochałam psychopatę, Hachette Polska, Warszawa 2010, 487 s.

Kiedy John Perry, emerytowany kontradmirał, poprosił Barbarę o rękę, nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Miał za sobą niezwykłą karierę wojskową, znał siedem języków, przyjaźnił się ze sławnymi ludźmi i pochodził ze znamienitej rodziny. Był czarujący, troskliwy, opowiadał fascynujące historie - wydawał się doskonały. Ta książka to wstrząsający opis oszustwa i zdrady. I triumf kobiety, która się nie poddała.

Barbara Bentley nie pisze literacko, chwilami aż razi brak warsztatu i drewniane dialogi, po uczniowski spisane odczucia. Ale ta opowieść nie ma zachwycać jako pozycja literatury, ma pomóc innym kobietom zrozumieć, że uwolnienie się od psychopaty jest możliwe i... konieczne.
We wstępie Bentley odwołuje się do książki Roberta Hare’a „Psychopaci są wśród nas”, odwołuje się do wiedzy profesjonalisty, definiuje istotę psychopatii i kwestii z nią związanych. A potem zaczyna snuć swą opowieść, która udowadnia tezę Hare’a, że literaci i filmowcy zniekształcili w imię sensacji pojęcie psychopaty. To nie są seryjni mordercy, lecz ludzie ekstremalnie skupieni na sobie i zaspokajaniu swoich potrzeb kosztem innych. Taki właśnie był John Perry, drugi mąż Bentley.
Czytając jej wspomnienia i wiedząc, że człowiek ten okazał się manipulatorem i osobnikiem do gruntu złym i fałszywym, można się zastanawiać, jakim cudem Bentley nie przejrzała go wcześniej. Spędziła z Perrym dziewięć lat, dała się omotać setkami niestworzonych opowieści, przymykała oczy na nieodpowiedzialność finansową męża, na jego uniki i niekonsekwentne działania. Przez cały ten czas naiwnie wierzyła, że w końcu, kiedyś uda się jej zmienić mężczyznę, że wyjdą z długów, w których grzęźli coraz bardziej, że będą żyli długo i szczęśliwie.
Nie ona jedna mu wierzyła. Owszem, znajomi mieli na początku niejakie obiekcje, ale zachowali je dla siebie. Perry kłamał zaś tak przekonująco, że przez cały okres małżeństwa otoczenie Barbary Bentley wierzyło, że jest emerytowanym wojskowym uhonorowanym najwyższymi amerykańskimi odznaczeniami.
W trakcie czytania doszłam do wniosku, że my, kobiety jesteśmy chwilami (oj długo mogą trwać te chwile, latami) po prostu głupie i naiwne. Strach przed samotnością jest dotkliwszy niż strach przed psychopatą, szczególnie jeśli nie chcemy przyjąć do wiadomości, że nie żyjemy w normalnym związku i że człowiek u naszego boku nie jest osobą zdrową psychicznie. Zdaję sobie sprawę z uogólnienia, nie wszystkie kobiety boją się, że otoczenie będzie je rozliczać z kolejnego nieudanego związku, że nie zawsze trzeba dochowywać przysięgi małżeńskiej (szczególnie jeśli grozi to utratą życia), że nie można dać się spętać więzom religii jeśli bezpieczeństwo jest zagrożone, a cierpienie nie uszlachetnia kiedy żyje się z oprawcą pod jednym dachem i nikt nie wie, co wydarzy się za godzinę lub dwie.
Barbara Bentley musiała doświadczyć zamachu na swoje życie, aby przejrzeć na oczy. A nawet wówczas wierzyła jeszcze, że jest w stanie pomóc mężowi! Dopiero z perspektywy czasu, terapii i lektur odpowiednich książek zaczęła dostrzegać, w jakim niebezpieczeństwie żyła przez ostatnie lata swego małżeństwa. Dobrze, że zdecydowała się na opisanie swojej historii.
Moja ocena: 3.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz