Agatha Christie, Pani McGinty nie żyje, Wydawnictwo
Dolnośląskie, Wrocław 1991, 258 s.
Dlaczego zginęła prosta kobieta sprzątająca ludziom po
domach, pani McGinty? Czy rzeczywiście zabił ją jej lokator dla kilku funtów
ukrytych pod podłogą?
Do Herkulesa Poirot zgłasza się policjant, który nie wierzy
w winę oskarżonego i skazanego Jamesa Bentleya. W Broadhinny, gdzie doszło do
tragedii, wszyscy mieszkańcy to prawi ludzie, a na ołtarzu cudzej prawości
niejeden już położył głowę – jak trzeźwo zauważa detektyw. Co więcej, tylko
jego zastanawia, kogo przedstawiają fotografie ze starej gazety.
„Pani McGinty nie żyje. Umarła, ale jak?
Na kolanach, jak ja, o tak”.
Klasyczny (i niedoceniany) kryminał Agathy Christie. Oskarżenie
młodego i niesympatycznego Jamesa Bentleya nie do końca przekonuje inspektora
Spence’a, który zwraca się o pomoc do Herkulesa Poirot. Jakimś śladem mogą być
cztery zdjęcia i historie o kobietach-morderczyniach sprzed lat.
Prawdopodobieństwo, że któraś z nich zamieszkała w sennym Broadhinny jest duże,
ale przejrzeć spokojne towarzystwo z angielskiej średniej klasy średniej
potrafi tylko Poirot. Dodatkowe zamieszanie wprowadza Ariadna Oliver, swoiste alter ego samej pisarki.
„Pani McGinty nie żyje” to przykład kryminału, gdzie
wszystko właściwie skupia się na intrydze, a przecież Christie nie zapomina i o
zarysowaniu wątków pobocznych i ukazaniu mieszkańców miasteczka. Nie rozpisuje
się przy tym na kilkaset stron, jak to mają w zwyczaju współcześni autorzy, a
przecież opowieść nic nie traci przy zastosowanym przez Christie minimalizmie.
Oprócz zbrodni jest i miłość, i nienawiść, i zazdrość.
Do połknięcia w kilka godzin. W sam raz na jeden raz.
Moja ocena: 5.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz