Lisa Gardner, Godzina zbrodni, Amber, Warszawa 2003, 303 s.
Za każdym razem uderza w lecie, podczas fali upałów. Za
każdym razem uprowadza dwie ofiary. Za każdym razem zostawia wskazówki, gdzie
ich szukać. I za każdym razem policja odnajduje je zbyt późno. Tego lata gra
zaczyna się od nowa. Agentka FBI Kimberly Quincy wie, że może ocalić porwane.
Ale musi wygrać wyścig z czasem - idealnym sprzymierzeńcem zabójcy, który jest
bliżej, niż sądziła...
Nie podeszła mi ta książka. A zapowiadało się świetnie, bo
intryga ciekawa, niebanalna, bo ilu pisarzy pisało o porywaniu ofiar parami?
A jednak coś nie zagrało. Może dlatego że strasznie
męczyłam się przy czytaniu fragmentów poświęconych jednej z ofiar
porywacza-mordercy. Upał, pragnienie, wszechobecne komary i muchy, a ja, wstyd
się przyznać, nudziłam się strasznie. Nie czułam więzi z ofiarą, nawet nie
wiedziałam, czy jej współczuję. Chciałam mieć po prostu jak najszybciej ten tekst
za sobą, chciałam, żeby coś się działo... Nie mówię, że nie jestem pozbawiona
empatii, do tej pory potrafię mieć gulę w gardle w szczególnie smutnych czy
wzruszających momentach, więc nie sądzę, że coś jest ze mną nie tak. Raczej z
wcześniejszymi książkami Gardner, kiedy jeszcze nie opanowała wystarczająco
warsztatu i nie nauczyła się grać na emocjach czytelnika, bo skupiała się na
rzeczach mało istotnych lub mało przekonujących.
Książka bardzo taka sobie.
Moja ocena: 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz