Zygmunt Miłoszewski, Gniew, W.A.B., Warszawa 2014, 407 s.
25 listopada 2013 prokurator Teodor Szacki zostaje wezwany
do zrujnowanego bunkra koło poniemieckiego szpitala miejskiego. W czasie robót
drogowych odnaleziono tam stary szkielet. Szacki bezrefleksyjnie „odfajkowuje
Niemca”, jak się tutaj nazywa wojenne szczątki, i każe przekazać je uczelni
medycznej, gdzie wiecznie brakuje eksponatów do celów dydaktycznych. Nie
przypuszcza, że to, co wydawało się końcem rutynowej procedury, jest początkiem
najtrudniejszej sprawy w jego prokuratorskiej karierze. Sprawy, która pozbawi
go prawniczego dystansu, zmusi do wyborów ostatecznych i okaże się ostatnim
dochodzeniem prokuratora Teodora Szackiego.
Gniew – chyba każdy zna to uczucie. Ja też poczułam gniew,
kończąc powieść Miłoszewskiego. Fala zachwytów i krytyki przetoczyła się nad
ostatnią częścią trylogii o Teodorze Szackim już jakiś czas temu, niniejszych
kilka zdań będzie zatem raczej moją subiektywną opinią niż recenzją jako taką.
„Gniew” zaczyna się z przytupem. Akcja rozwija się dobrze,
choć odniesienia do życia prywatnego Szackiego nużą po prostu. Miłoszewski
zarysowuje intrygę, zaciekawia i nagle... wykonuje woltę i wszystko zmierza do
wydumanego finału. Samo zaś zakończenie jest zwykłą kpiną z czytelnika i jego
oczekiwań. Co to miało niby być?! Ukazanie, że autorowi wszystko wolno, łącznie
z przyprawieniem gęby czytelnikowi? Miłoszewski pomylił gatunki. I wkurzył
mnie. Zresztą wkurzył mnie już wcześniej, od chwili porwania można było
przeczuć, że autor nie ma pomysłu na opowieść i zaczyna udziwniać na siłę,
bronić się przeciwko schematom rządzącym kryminałami czy thrillerami, jak zwał
tak zwał. Dreszcze mnie przechodziły, owszem, ale ze zdumienia, że można tak
skopać niezły w sumie pomysł.
Po „Uwikłaniu”, które mnie urzekło i po „Ziarnie prawdy”
stanowiącym thriller niemalże idealny, „Gniew” okazał się wielkim
rozczarowaniem. I tyle.
Moja ocena: 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz