Czytanie wspomnień chińskiej prokuratorki to totalny szok kulturowy to tylko początek. Z każdą kolejną stroną szok nie maleje, ale się zwiększa. Na dzień dobry Xiao Rundcrantz serwuje nam opis kary cielesnej, jaką zafundował jej ojciec, gdy miała siedem lat. Bił ją miotłą bambusową (żeby nie uszkodzić kości) dopóki nie zaczęła jej pękać skóra, a potem wtarł w rany sól. Pomniejsze kary jej dzieciństwa to klęczenie na twardej ławie albo na tarze do prania.
Mając 18 lat, Xiao zgłosiła się na szkolenie do zawodu prokuratora. W niedługi czas potem była obserwatorką swej pierwszej egzekucji.
Dodajmy do tego opis chińskiego więzienia, dławienie demonstracji studentów i egzekwowanie chińskiej polityki jednego dziecka i naprawdę – nie trzeba czytać żadnych horrorów Kinga czy Koontza, żeby zacząć się bać. Koniec XX wieku i nagminne łamanie praw człowieka.
Rzadko się zdarza, aby reklama na okładce książki w stylu: „Kiedy się zacznie czytać tę książkę, czyta się ją do końca”, była prawdziwa. W przypadku autobiografii Xiao Rundcrantz jest to jednak absolutnie prawda. 350 stron zostało wręcz pochłoniętych w trzy wieczory po męczących dniach pełnych świątecznych przygotowań.
Kiedyś, patrząc na niezwykłe zdjęcie niezwykłego Muru Chińskiego i mając w pamięci historię Chin, chciałam przynajmniej zobaczyć ten kraj. Teraz, po lekturze książki, jakoś mi się odechciało. Odstręcza mnie sposób myślenia Chińczyków, ich podejście do kwestii kobiet, polityki czy prawa. Niby mieszkamy na tej samej planecie, a wydają mi się istotami obcymi. Jak z kosmosu.
Najbardziej frapujące fragmenty pozwalam sobie zacytować. Ocenę pozostawiam czytelnikom.
* * *
Jeszcze będąc na szkoleniu, Xian musiała wziąć udział w grupie roboczej do spraw ograniczania urodzin. Opisała kilka „interwencji” swojej grupy. Było to spotkanie dwóch racji, czy raczej dwóch tumiwisizmów: politycznej bezwzględności i chińskiej buty. Państwo sobie, Chińczycy sobie.
„- A ile właściwie urodziłaś dzieci, skoro zapłaciliście tak wysoką karę?
- Czworo. To mój mąż chciał mieć dużo dzieci.
(…) Mężczyzna spojrzał na mnie, następnie odwrócił wzrok palił swojego papierosa. Chciał pokazać, że mnie ignoruje. „Co ty możesz wiedzieć, dziewczyno? - dało się wyczytać w jego wzroku.
- Nie mamy we wsi elektryczności ani telewizji. Kiedy wieczorem gasimy oliwną lampę, robi się strasznie zimno. Co można wtedy robić? Tylko zabawiać się z żoną w łóżku. A po zabawie przychodzą na świat dzieci.
Odpowiedzialny za politykę ograniczania narodzin huknął na niego:
- Nie bądź taki bezczelny w stosunku do urzędniczki! Masz gadane! Nikt nie chce słuchać twoich głupich wymówek. Przecież wiesz, że masz używać prezerwatyw, które gmina rozdaje za darmo. Dlaczego tego nie robisz?
- Czy mam zakładać kondom każdego wieczoru? Wtedy nie jest tak przyjemnie. To tak, jakby człowiek kąpał się w ubraniu. To nie to samo. Panie urzędniku, sam pan widzi, nie zostało nam już nic w domu, oprócz tej leżanki z bambusa. Można nas ukarać, jak wam się podoba. Jak znajdziecie coś wartościowego, możecie sobie to zabrać. Dzieci się urodziły, a ja mam prawo spać z moją żoną każdego wieczoru. Wam nic do tego! - zakończył. Grupa robocza nigdy wcześniej nie spotkała kogoś tak całkowicie pozbawionego skrupułów i nie bardzo wiedziała, jak się zachowywać. Na koniec odpowiedzialny za wykonanie zadania pokazał, że jest doświadczony i pomysłowy.
- Nie obchodzi nas to, że śpisz ze swoją żoną! - zaczął - Nie naszą sprawą jest, że macie już czworo dzieci. Nie stać cię na zapłacenie kary, ale nie zamierzamy pozwolić ci na płodzenie większej ilości dzieci. Dzisiaj zabieramy twoją żonę do szpitala, gdzie zostanie wysterylizowana. Złożymy raport, że namówiliśmy ją na ten zabieg, a ona się zgodziła.
Kobieta, usłyszawszy to, zbladła. Mężczyzna zmiękł.
- Ma założoną spiralę, więc nie może zajść w ciążę. Obiecujemy, że nie będziemy mieć więcej dzieci.
- Spiralę zawsze można wyjąć - objaśnił urzędnik. Spotkaliśmy na wsiach wiele kobiet, które w tajemniczy sposób usunęły spiralę i zaszły w ciążę. Więc to nie jest zabezpieczenie w stu procentach pewne. Urodziła czwórkę dzieci, dlaczego nie może się dać wysterylizować? Nie mamy czasu na przekomarzanie się z tobą. Nie przeszkadzaj nam w wykonywaniu zadania.
(…)
Kilku mężczyzn ruszyło do przodu. Chwycili kobietę pod pachy, a ta upadła na podłogę, krzycząc:
- Nie pojadę, nie pojadę!
Kopała ich, wywijała nogami i nie chciała zrobić ani kroku. Dwóch mocnych mężczyzn chwyciło ją pod pachy i wyniosło. Następnie wyciągnęli ją na dwór. Kiedy przechodzili przez drzwi, chwyciła futrynę i nie chciała jej puścić. Jeden z mężczyzn pomógł jej rozprostować palce, aby dało się ją zaciągnąć do ciężarówki. Wierzgała tak mocno, że pogubiła buty.” (s. 115-116)
Kobietę wysterylizowano, ale facet nadal pozostał płodny. Mimo że krnąbrny, był przecież mężczyzną, czyli kimś lepszym od żony.
Na innej kobiecie dokonano aborcji w ósmym miesiącu ciąży. Powód był ten sam: małżeństwo miało już czwórkę dzieci (córek).
Kolejny przypadek opisuje dosyć bogate małżeństwo, które ciężką pracą dorobiło się ładnego dwupiętrowego domu. „Na wsi było to bardzo rzadkie i w odległości kilkudziesięciu kilometrów wszyscy o nich słyszeli. Mieli czwórkę dzieci. Gmina nakładała na nich grzywny, a oni bez uskarżania się na los, ciułali na zapłatę i przyznawali się do popełnienia wykroczenia. Byli przyjaźni i szczerzy, a ich sposób rozumowania był do przyjęcia:
- Ciężko harowaliśmy, aby oszczędzić trochę pieniędzy i założyć dużą rodzinę. Szczęśliwe życie to takie, gdy człowieka otacza na starość gromadka dzieci i wnuków.
Krótko po naszej wizycie żona urodziła piąte dziecko, małego synka. Cała rodzina cieszyła się i odpalała fajerwerki, aby świętować to wydarzenie. Zarząd gminy był bardzo zaniepokojony postawą i zachowaniem tej pary. Tym razem postanowili im dać porządną karę - ich dom miał zostać zburzony. Wtedy będą pamiętać, co znaczy cierpienie i nie będą więcej myśleć o powiększeniu rodziny. Dzień po tej decyzji wezwano eksperta od materiałów wybuchowych.” (s. 124)
Czytając o zawarciu małżeństwa w Chinach, przypomniały mi się iście purnonsensowe fragmenty filmów Barei.
„W Chinach trzeba najpierw uzyskać zezwolenie na zawarcie małżeństwa w urzędzie stanu cywilnego…” (s. 196)
„W Chinach trzeba iść na badania i przed zawarciem związku małżeńskiego skontrolować serce, wątrobę i płuca. Jeśli cierpi się na jakąś poważną chorobę, nie otrzymuje się zgody na małżeństwo.” (s. 219)
Cykl „w Chinach…” się na tym nie kończy. Potem mamy taką ciekawostkę:
„W Chinach policja może w każdej chwili wejść do domu i sprawdzić, czy nie gra się w madżonga i karty na pieniądze. Nie muszą mieć nakazu i robią często niezapowiedziane naloty. W dużych akcjach konfiskuje się wszystkie zastawione pieniądze, a uczestników gry zabiera na komisariat, gdzie siedzą do momentu opłacenia grzywny. Jest to największe źródło dochodów policji.” (s. 226)
To się dopiero nazywa brak prywatności.
Kobieta w Chinach jest nikim. I nie potrzeba do tego żadnej religii. Wystarczy kilkaset lat tradycji i… podejście partii komunistycznej zatrudniającej wojskowych na etatach… prokuratorów. Gwałt w małżeństwie – to pojęcie wydaje się istnieć w słowniku chińskim tylko na papierze.
„Byli wojskowi nie uważali za gwałt sytuacji, gdy mężczyzna współżył z kobietą, z którą wcześniej był związany albo gdy był z nią żonaty. Nie brali pod uwagę, czy ona tego chciała czy nie. Jeśli jakiś prokurator odważył się uznać gwałt w małżeństwie, traktowane to było jako gruby żart, a on sam zaczynał być postrzegany jako idiota. W Chinach mężczyzna ma prawo żądać od żony posłusznego wypełniania małżeńskich obowiązków.” (s. 252)
Chińskie podejście do prawa jest równie interesujące:
„Prawo służy władzom i klasie rządzącej. Musimy pracować elastycznie, zgodnie z wymogami sytuacji.” (s. 243)
W Chinach bowiem łamie się prawa człowieka w majestacie prawa. Aby chronić władze uczelni i partię można poświęcić jednostkę. To jest tylko (niepotrzebny) trybik w całej machinie działania.
Zagłodzone na śmierć niemowlęta, studenci buntujący się przeciwko nepotyzmowi partyjnemu (główny powód demonstracji z dnia 4 czerwca 1989 roku), nieskorumpowani prokuratorzy – to właśnie są „najgroźniejsi” wrogowie partii.
A najbardziej „szokujące” przestępstwa? A proszę:
„Samotne matki, dzieci pozamałżeńskie, dzieci mieszanych ras... - wszystko to w oczach Chińczyków uchodzi za szokujące przestępstwo.” (s. 327)
To jest obłęd.
Moja ocena: 5.5