Anna Mieszkowska, Dzieci Ireny Sendlerowej, Muza, Warszawa
2009, 375 s.
Książka Anny Mieszkowskiej dokładnie i szczegółowo pokazuje
dzieła i czyny, prace i dnie, ujawnia niezwykły format moralny Ireny
Sendlerowej. Tylko ktoś najwyższej ludzkiej klasy mógł dokonać czegoś tak
ogromnego, jak uratowanie w czasie Zagłady 2500 żydowskich dzieci.
Irena Sendlerowa stała się w ostatnich latach osobą
publiczną, o której mówi się w artykułach i w audycjach radiowych, o której
opowiada się w dokumentalnych filmach. Już teraz jest symbolem heroizmu oraz
poświęcenia i wszelkie po temu ma dane, by stać się symbolem dobrych,
przyjacielskich stosunków łączących społeczność polską ze społecznością
żydowską.
Według słownika PWN, bohater to „osoba, która odznaczyła się
męstwem”. Prowadząc dyskusje w liceum czy na studiach (historycznych nomen omen)
o postaciach, wyróżniających się bohaterstwem w czasie II wojny światowej
często padały nazwiska Jana Bytnara („Rudy”), Tadeusza Zawadzkiego („Zośka”),
Janusza Korczaka, Maksymiliana Kolbego czy Jana Karskiego. Nie padło jednak
nigdy imię i nazwisko Ireny Sendlerowej. Okres liceum mogę zrozumieć, pomimo
zmian ustrojowych, szliśmy starym programem jeszcze, a nauczycielką historii
była osoba, która nigdy nie dodała od siebie słowa na temat lekcji ponad to, co
stało w podręczniku. Historię kończyłam dziesięć lat później (tak się złożyło),
wykładowca był dość młodym facetem, miał wiele wiadomości, ale jak to z
wykładowcami bywa, specjalizował się w czymś innym i nade wszystko lubił
słuchać swego głosu. O Holocauście chyba nawet nie rozmawialiśmy.
O Irenie Sendlerowej dowiedziałam się w jakiś czas po
obronie magisterium. A latem zeszłego roku przeczytałam w końcu jej biografię.
Muszę przyznać, że oczekiwałam więcej. Rozumiem zapał czterech uczennic z
Uniontown, podziwiam ich inicjatywę, napisanie sztuki i zaangażowanie, ale
poświęcenie im kilkudziesięciu stron na samym początku książki wydaje mi się
dziwnym zabiegiem. Zanim Anna Mieszkowska zacznie opowiadać o Irenie
Sendlerowej, trzeba przebrnąć przez tekst bardzo luźno związany z bohaterką
opowieści.
Co istotne (dla mnie), nadal nie uzyskałam zadowalającej
odpowiedzi, dlaczego w PRL tak skutecznie wyciszono wojenną działalność pani
Sendlerowej. Powojenną biografię i działalność społeczną bohaterki swojej
książki zamyka Anna Mieszkowska właściwie w kilku akapitach. Owszem, w „Słowie
wstępnym” autorka próbuje wyjaśnić powody milczenia, pisząc: „Na liście
bohaterów po prostu nie mieściła się działaczka społeczna, wywodząca się
wprawdzie z lewicy, ale dalekiej od ideologicznej utopii komunizmu, z lewicy, która
legitymuje się w Polsce pięknymi tradycjami.” Wspomina też: „od pierwszych lat
powojennych to, co łączyło się w taki lub inny sposób z Żydami, traktowane było
w Polsce Ludowej jako temat grząski, niepewny i niebezpieczny, taki, o którym
lepiej milczeć niż mówić. Zjawisko to jeszcze się pogłębiło wraz z wybuchem w drugiej
połowie lat sześćdziesiątych oficjalnego antysemityzmu, w którym łączyły się wątki
zaczerpnięte z dwu najgroźniejszych totalitaryzmów XX wieku: faszyzmu i
stalinizmu.” I tyle. Dwa zdania, napisane zgrabnie, dobre jako zaproszenie do
dalszych rozważań, ale na pewno nie wystarczające!
Jedno jest pewne, pani Sendlerowa była osobą niezwykłą.
Ważne dla niej były nie tylko ratowane dzieci, ale również ich matki. Dzieci
przeżyły, choć najczęściej nie potrafią poradzić sobie z własnym dziedzictwem,
nie potrafią odnaleźć swojej przeszłości, bo i jak, skoro większość
warszawskich Żydów wywieziono do Treblinki, a stamtąd powrotu nie było. Matki
oddające dzieci w ręce Sendlerowej nie mogą opowiedzieć o swym bólu, nie
pozostawiły po sobie żadnego świadectwa. Zostało po nich tylko wspomnienie, bo
nawet grobów nie mają. Wspomniała o nich Sendlerowa na zjeździe Dzieci
Holocaustu w 2003 roku:
„ (...) nigdy jednak nie znalazłam opisu ogromu cierpień matek,
rozstających się ze swoimi dziećmi, i dzieci oddawanych w obce ręce. Matki,
przeświadczone o rychłej śmierci swojej i całej rodziny, chciały uratować
chociaż dziecko. A przecież nie ma dla matki większej tragedii niż rozstanie
z dzieckiem! Te biedne kobiety musiały przełamać opór własny i opór
pozostałych członków rodziny, np. dziadków. Babcie dzieci, pamiętające
Niemców z pierwszej wojny światowej, nie widziały w nich morderców,
sprzeciwiały się przekazywaniu dzieci, matki jednak wiedziały swoje”1
|
W
książce Mieszkowskiej relacje dzieci uratowanych przez Irenę Sendlerową są. Wydawać
by się mogło, że ludzi ci powinni czuć wielką wdzięczność, że przeżyli. Ale...
osamotnienie, oderwanie od rodziny i samotność często zabarwiają tę wdzięczność
goryczą, są raną, która się nie goi.
„Dzieci
Ireny Sendlerowej” są na pewno książką ważną, lecz czy kompletną? Autorka miała
dostęp nie tylko do Ireny Sendlerowej, również do jej notatek, zapisków i
innych dokumentów. Oczywistym jest, że musiała dokonać wyboru, niektóre rzeczy
pominąć, inne uwypuklić. Moim skromnym zdaniem, mogła uczynić to lepiej. Zabrakło
Mieszkowskiej warsztatu, drobiazgowości archiwisty i ciekawości historyka.
W 2014
wyszła po raz kolejny poprawiona i uzupełniona książka o Irenie Sendlerowej,
tym razem pod tytułem: „Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej”, bogatsza o nowe dokumenty
i informacje o życiu bohaterki. Tyleż to godne pochwały, co nieprofesjonalne.
Moja
ocena: 4
1 A. Mieszkowska, Dzieci Ireny Sendlerowej, Muza,
Warszawa 2009, s. 21-22.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz