Katarzyna Bonda, Tylko martwi nie kłamią, Videograf, Chorzów
2012, 647 s.
Profiler policyjny musi rozwikłać zagadkę śmierci
śmieciowego barona, którego ciało znaleziono w jednej z katowickich kamienic.
Wszystkie poszlaki wskazują na biznesowe porachunki, ale Hubert Meyer czuje, że
sprawa może mieć związek z morderstwem sprzed 17 lat.
Drugie spotkanie z Katarzyną Bondą i jej profilerem Hubertem
Meyerem. Wyszło lepiej niż w „Dziewiątej runie”, ale wciąż nie rozumiem: skąd
ta popularność autorki.
W „Tylko martwi nie kłamią” namnożyło się wątków jak
królików i nie nad wszystkimi Bonda zdołała zapanować. Życie i rozterki miłosne
Meyera bardziej męczyły niż ciekawiły, poza tym wydaje mi się, że ilość
latorośli uległa zmianie in minus w stosunku do „Dziewiątej runy”, jakby Bonda
sama nie wiedziała o czym pisała wcześniej. Dodatkowo, Meyer zachowywał się
chwilami żenująco i tandetnie. Nadal nie dało się go polubić, to pewne. Na
szczęście w książce pojawiły się postaci na tyle dobrze rozrysowane, że
antypatyczność głównego bohatera nie wybija się na pierwszy plan.
Sama zagadka i nawiązanie do morderstwa sprzed lat okazały
się dość ciekawe, chociaż Bonda tak naplątała, że przy końcu trudno było się
zorientować kto, kiedy i kogo zabił. Mnożenie tropów i poszlak nie tyle
zagmatwało akcję, co uczyniło z niej istny węzeł gordyjski. Gubiłam się w
dłużyznach tekstu i meandrach myśli autorki. Sama autorka też nie do końca
wiedziała co i kiedy chciała przekazać. Spodobały mi się natomiast opisy Katowic,
na tyle sugestywne i interesujące, że zaczęłam szukać „miejsca zbrodni” na
mapie Google. Rzadka to frajda nie tylko czytać, ale i widzieć.
Ogólnie wyszło lepiej.
Moja ocena: 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz