Lucinda Riley, Dom orchidei, Albatros A. Kuryłowicz,
Warszawa 2012, 528 s.
Julia Forrester, słynna pianistka, zrozpaczona po śmierci
męża i ukochanego syna, szuka spokoju na angielskiej prowincji. Jednak
przewrotny los i przypadkowa wizyta w wiekowym dworze Wharton Park, gdzie Julia
spędziła dużo czasu w dzieciństwie, sprawiają że zamiast ukojenia odnajduje
miłość i natrafia na trop rodzinnej tajemnicy.
Nie jest wskazane streszczanie treści całej książki na
skrzydełku książki. Opis ma zaciekawić, a nie zastąpić lekturę. Dlatego też
opis skróciłam maksymalnie, bo znajomość tego, co wydarzy się prawie przy końcu
opowieści, tylko psuje przyjemność.
„Dom orchidei” zaczyna się ospale, wręcz nużąco. Akcja
nabiera tempa wraz z kolejno czytanymi stronami. Przy końcu zaś, toczy się tak
szybko, że czytelnik zastanawia się czy aby autorka nie przesadziła, upychając
coraz to nowe pomysły rodzące się w trakcie pisania powieści. Tym samym „Dom
orchidei” jest książką nierówną, co nie oznacza, że złą.
Pretekstem do sięgnięcia w przeszłość uczyniła Riley smutną
teraźniejszość Julii Forrester, słynnej pianistki. Kobieta przeżywa śmierć męża
i syna, próbuje dojść do siebie w domu swego dzieciństwa. Odwiedza też stary
dwór Wharton Park, z którym związana była jej rodzina. A potem trafia na
pamiętnik lorda Harry’ego Crawforda, syna właściciela Wharton Park i zaczyna
się właściwa opowieść. Riley zabiera czytelnika w czasy II wojny światowej.
Jest w tej opowieści w opowieści i nieszczęśliwa miłość, i kłamstwa, i zdrada,
i przede wszystkim – tajemnice. A wspomnieniom i próbom poznania sekretów po
latach towarzyszą orchidee.
Ciekawe jest ukazanie wojny z dala od europejskich pól
bitewnych, przeniesienie czytelników do miejsc egzotycznych, równie
porywających, co przerażających. Powinność, obowiązek i honor walczą w
bohaterach Riley o lepsze z miłością i namiętnościami. Żaden wybór nie będzie
dobry, każdy kogoś skrzywdzi.
Czyta się „Dom orchidei” przyjemnie, chociaż, jak
wspomniałam, koniec jest zbyt przeładowany, lawina faktów wali się na
czytelnika i dosłownie go ogłusza. A jednocześnie niektóre wątki, które mogłyby
zostać pociągnięte dalej, są bagatelizowane i muszą ustąpić nowym rewelacjom.
W oczekiwaniu na nową Kate Morton, która zgrabniej sobie
radzi w tym gatunku, pewnie sięgnę po inne książki Riley.
Moja ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz