Lars Kepler, Hipnotyzer, Czarne, Wołowiec 2013, 628 s.
W środku grudniowej nocy psychiatrę Erika Marię Barka budzi
telefon ze sztokholmskiego szpitala. Komisarz kryminalny Joona Linna prosi go o
pilną pomoc – leczenie nieprzytomnego pacjenta, który doświadczył poważnego
urazu. Ma nadzieję, że za pomocą hipnozy Erik będzie mógł komunikować się z
chłopcem, umożliwiając policji przesłuchanie go. Dzięki temu może uda się
ustalić, kto brutalnie zamordował jego rodziców i młodszą siostrę, a następnie
znaleźć i ocalić starszą siostrę, zanim będzie za późno.
Jednak od ostatniego razu, gdy Erik praktykował hipnozę, minęło dziesięć lat, a psychiatra obiecał sobie, że nigdy do tego nie wróci. Powracające bolesne wspomnienia z tamtego czasu sprawiają, że decyduje się odmówić policji swojej pomocy. Gdy w końcu daje się jednak przekonać, zostaje uruchomiona seria nieprzewidzianych zdarzeń…
Jednak od ostatniego razu, gdy Erik praktykował hipnozę, minęło dziesięć lat, a psychiatra obiecał sobie, że nigdy do tego nie wróci. Powracające bolesne wspomnienia z tamtego czasu sprawiają, że decyduje się odmówić policji swojej pomocy. Gdy w końcu daje się jednak przekonać, zostaje uruchomiona seria nieprzewidzianych zdarzeń…
Tak sobie myślę, że małżeńskie duety piszące kryminały stają
się szwedzką specjalnością, podobnie jak żarty z IKEA czy kiszony śledź.
Wspólnie pisali Maj Sjöwall i Per Wahlöö, wspólnie piszą Cilla i Rolf
Börjlindowie oraz Alexandra i Alexander Ahndoril. Ci ostatni przyjęli pseudonim
Lars Kepler.
„Hipnotyzer” zapoczątkowuje serię z komisarzem Joona Lima.
Komisarz występuje sporadycznie, inaczej niż tytułowy hipnotyzer Erik Maria
Barka, którego jest aż za wiele. Połowa książki to jego rozterki, jego
wspomnienia i jego kłopoty. Bez poznania większości z nich, czytelnik mógłby
się spokojnie obyć. Podobnie jak mógłby się obyć bez żenujących scen seksu.
Sam zarys fabuły jest ciekawy, przyznaję. Acz rozwiązania
proponowane przez duet ocierają się chwilami o pomroczność jasną. Fantastyczna
wytrzymałość mordercy, który powinien zejść z tego padołu po odniesieniu już
jednej trzeciej z tych ran, powierzchowność motywów jakimi się kierował przy
zarzynaniu połowy miasta, krew lejąca się litrami... Dodajmy do tego wątki,
które pojawiają się i nikną na tej samej stronie... i po prostu człowieka
cholera bierze! Chwilami odnosiłam wrażenie, że każdy z autorów pisał swoją
część, po czym sprawdzili mniej więcej czy treść trzyma się kupy nie wnikając w
szczegóły. Szkoda. I raczej sobie odpuszczę pozostałe książki o Joonie Limie.
Moja ocena: 3.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz