Agatha Christie, Karty na stół, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2008, 235 s.
Herkules Poirot przyjmuje zaproszenie na obiad do domu pana
Shaitany, człowieka, który w londyńskim towarzystwie znany jest z
ekstrawaganckich pomysłów, zamiłowania do prowokacji i organizowania, z iście
diabelską fantazją (ma w sobie coś demonicznego!), wykwintnych, acz dość
osobliwych przyjęć. Teraz postanowił udowodnić sławnemu detektywowi, że
zbrodnia doskonała jest możliwa. W tym celu zaprosił kilka osób, „najlepszych z
najlepszych w jego kolekcji morderców, którym się udało”, mających prestiż,
lubianych, o nieposzlakowanej opinii, by pokazać, że morderstwo może być
sztuką, a morderca mistrzem. Nie przewidział jednak skutków gry swojej chorej
wyobraźni i dlatego, będący u niego całkiem prywatnie Poirot, wskutek zaistniałych
okoliczności, musiał natychmiast rozpocząć śledztwo.
Gdybym grała w brydża, pewnie bawiłabym się przy „Kartach na
stół” jeszcze lepiej. Mam tu na myśli oczywiście zabawę umysłową, a nie
chichotanie nad kolekcją morderców, którym się udało popełnić „zbrodnię
doskonałą”.
Z jednej strony czworo
przedstawicieli sprawiedliwości, a z drugiej – czworo ludzi, którym nie udowodniono
zbrodni. Podczas kolacji wciąż przewija się kwestia zabijania, a w końcu
gospodarz mówi:
„—
Ale gdybym ja miał popełnić zbrodnię —
kontynuował Shaitana. Przerwał i coś w tej pauzie wzbudziło uwagę. Zwróciły się
ku niemu wszystkie twarze. —
Myślę, że byłaby to bardzo prosta zbrodnia. Zdarzają się w końcu wypadki z
bronią albo w domu. —
Wzruszył ramionami i ujął kieliszek wina. — Ale kim ja jestem, żeby się wypowiadać przy tylu
ekspertach...”[1]
I tą swoją chełpliwością,
manią kolekcjonowania nie tylko przedmiotów, ale i ludzi, wydaje na siebie
wyrok. Bo podczas pokolacyjnego brydża zostaje zamordowany. Mordercą może być
tylko jeden z zaproszonych gości i oczywiste jest, że można wykluczyć
inspektora, tajnego pracownika Secret Service, pisarkę i detektywa. Zaczyna się
typowe dla Christie zbieranie zeznań, dokładne sprawdzanie przeszłości
podejrzanych i ustalanie, na czym polegało „morderstwo doskonałe” w ich
wydaniu.
Czyta się „Karty na stół”
szybko i przyjemnie. Zamąciły mi tylko zeznania pani Lorrimer, która na
podstawie zapisów brydżowych rekonstruowała rozgrywkę. Te wszystkie robry,
kontry, lewy... nie znam się na tym niestety.
Przyznaję się, że mordercą
okazała się nie ta osoba, którą typowałam. I w sumie tak lubię, bo co to za
radość wiedzieć od połowy książki, kto zabił? Gdyby nie cokolwiek teatralne
poczynania Herkulesa Poirota pod koniec opowieści, byłby to jeden z najlepszych
kryminałów. A tak, uważam, że jest jednym z bardzo dobrych.
I taka jest moja ocena: 5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz