Willkie Collins, Tajemnica pałacu w Wenecji, Akapit,
Katowice 1992, 175 s.
Zagadkowa kobieta staje się przyczyną zerwania zaręczyn
Agnieszki Lockwood z jej dalekim kuzynem, lordem Montbarrym, a następnie
zostaje jego żoną. To początek historii, w której losy obu kobiet są ze sobą
splecione, a udział w akcji biorą nawet duchy. Nadprzyrodzone wydarzenia,
szybkie tempo akcji i mnożące się tajemnice to główne atuty tej klasycznej
prozy.
Po pierwsze – w 2015 roku Zysk i S-ka wydały tę minipowieść
pod tytułem „Nawiedzony hotel”. Po drugie – nie należy się sugerować okładką (i
serią) wydawnictwa katowickiego, ani też literówką w imieniu autora, bo jest to
ten sam utwór. A po trzecie – nie jest to poziom „Kobiety w bieli”, jednak czyta
się dobrze, choć początek przypominał mi nieco „Moją kuzynkę Rachelę” Daphne du
Maurier, acz ta pani lubiła „inspirować się” cudzymi pomysłami, więc proszę się
nie sugerować, bo „Tajemnica pałacu w Wenecji” aka „Nawiedzony hotel” powstał
ponad 70 lat wcześniej.
Hrabina Narona od początku ukazana jest jako kobieta
egzaltowana i nadwrażliwa. Nie przeszkadza jej to jednak zakręcić się wokół Herberta
Westwicka – spadkobiercy tytułu Lorda Montbarry na tyle skutecznie, by odwieść
go od planowanego ślubu ze skromną i spokojną Agnieszką Lockwood. Już jako Lady
Montbarry wyjeżdża z mężem i bratem do Wenecji, gdzie niespodziewanie lord
umiera. I tu zaczyna się druga część opowieści, gdzie kwestie towarzyskiego
ostracyzmu schodzą na dalszy plan, a rodzina Westwicków przeżywa chwile
przerażenia w nowo otwartym hotelu. Collins sięgnął do tradycji powieści grozy,
zjawisk nadprzyrodzonych i połączył to z wątkiem romansowym i kryminalnym. Choć
zazwyczaj zjawy pokazują się w starych zamczyskach, u Collinsa zjawiska
paranormalne mają miejsce nie w jakiejś opustoszałej siedzibie, lecz w numerze
hotelowym, gdzie wokół przewijają się może nie tłumy, ale jednak spore ilości
gości. Jest to chyba pierwsza powieść, gdzie bohaterem jest właśnie hotel,
miejsce równie wdzięczne do snucia intryg i na tyle anonimowe, by pozornie
wydawać się nieszkodliwym.
Postacie kobiece zarysowane są wyraźnie: ciemnowłosa
Dalmatynka, hrabina Narona, jest postacią demoniczną, typową femme fatale, z kolei Agnieszka
Lockwood, przez całą powieść ukazywana jako stworzenie szlachetne i
wspaniałomyślne, to typowy angielski słowik. Ale to mieści w konwencji i jest
to do wybaczenia. Jeśli chodzi o sceny przerażające, są one tak literacko
dopracowane, że bardziej zwraca się uwagę na styl niż na strach. Sama zbrodnia
jednak godna jest zwichrowanych umysłów Lisy Gardner czy Sharon Bolton, choć
uprzedzam, że koniec nie jest klasyczny i można poczuć pewien niedosyt. Ale
powieść Wilkiego Collinsa to dobry przykład dobrej literatury popularnej końca
XIX wieku. Więcej jest w „Tajemnicy pałacu...” położonego nacisku na opisy
stanów psychologicznych poszczególnych osób niż scen mrożących krew w żyłach.
Innymi słowy jest to horror iście w wiktoriańskim stylu.
Moja ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz