John Green, Szukając Alaski, Znak, Kraków 2007, 266 s.
Powieść dla młodych, zbuntowanych, pragnących doświadczyć
życia. Powieść dla nastolatków poszukujących odpowiedzi na najważniejsze
pytania: o miłość, która wywraca świat do góry nogami, o przyjaźń, której
doświadcza się na całe życie. O szalonej, zbuntowanej, magnetycznej, bezkompromisowej
Alasce. I o zakochanym w niej Milesie, który dzięki niej odnalazł „Wielkie Być
Może" - czyli najintensywniejsze i najprawdziwsze doświadczenie
rzeczywistości. Debiut młodego amerykańskiego pisarza Johna Greena, laureata
nagrody Michaela L. Prinza i finalisty Los Angeles Times Book Award. Powieść
wyjątkowa, literatura na najwyższym poziomie. Tej książki się nie zapomina.
Książka niby dla młodzieży, ale i dorosły może ją spokojnie
przeczytać, powrócić do chwil młodości i pomyśleć, jak wyglądało jego „Wielkie
Być Może”. Książkę Johna Greena przyniosła mi do przeczytania moja starsza
córka, stanowczo prosząc, abym ją przeczytała, bo to jedna z najlepszych
książek, jakie do tej pory spotkała.
Porównywanie do „Buszującego w zbożu” Salingera jest
wyłącznie chwytem marketingowym, chybionym do tego, bo książka Greena nijak ma
się do powieści Salingera. Samo umieszczenie nastolatka w prywatnej szkole nie
czyni z niego drugiego Holdena Caufielda.
„Szukając Alaski” jest po prostu inna, Green zwraca uwagę na
obecne problemy młodzieży, na ich postępującą alienację przy jednoczesnej
potrzebie akceptacji. Jest to jednocześnie opowieść o przyjaźni i granicach
ingerencji w prywatną przestrzeń drugiej osoby. Jest to też opowieść o fascynacji
i pierwszym młodzieńczym zakochaniu, bo miłość to jednak zbyt wielkie słowo.
Jest to w końcu powieść o byciu niepokornym i łamaniu zasad, o pierwszym
papierosie, pierwszym kieliszku alkoholu, pierwszym seksie.
Wydaje się, że pewni ludzie nie chcą być uratowani, do
takich należała tytułowa Alaska (mylące jest to w sumie imię, bo kilka osób,
którym opowiadałam o książce, odpowiadało: „Ale mnie nie interesują powieści o
zimnie i śniegu!” Prawdę mówiąc, ja też sądziłam, że chodzi o czterdziesty
dziewiąty stan). Przytłaczające ją poczucie winy rzutowało na jej relacje z
całym otoczeniem. I chociaż miała przyjaciół – Milesa, Pułkownika i Takumiego, miała
chłopaka, miała ojca, to w ostatecznym rozrachunku wydaje się, że nie zależało
jej na nikim. Na pewno nie była typową dziewczyną, dopóki mogła, rwała życie
garściami i chociaż chwilami wydawała się irytująca, jest to jedna z tych
bohaterek, do których można poczuć sympatię, polubić ich. Szczególnie ważne
jest to w powieściach dla młodzieży. Greenowi udało się ukazać z jednej strony
bunt, tęsknotę i pragnienie wiedzy, a z drugiej ukazać nastolatki z krwi i
kości, eksperymentujące z życiem, używkami i uczuciami.
Jeśli ktoś ma dorastające dziecko, bo sądzę, że „Szukając
Alaski” może podobać się tak samo dziewczynom, jak i chłopakom, spokojnie może mu
podsunąć książkę Johna Greena. I sam przeczytać również. Ta lektura ma więcej
sensu niż niejedna książka „dla dorosłych”.
Moja ocena: 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz