Robert Galbraith, Jedwabnik, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 2014, 477 s.
Pisarz Owen Quine zaginął. Jego żona zleca sprawę prywatnemu
detektywowi Cormoranowi Strike’owi. Kobieta sądzi, że mąż potrzebował kilku dni
dla siebie, jak to zdarzało się już wcześniej. Strike ma go odnaleźć i
sprowadzić do domu. W trakcie śledztwa okazuje się, że powód zniknięcia Quine’a
może być znacznie poważniejszy niż podejrzewa żona. Pisarz właśnie ukończył
rękopis będący jadowitym portretem niemal wszystkich jego znajomych. Gdyby
książka została opublikowana, zrujnowałaby niejedno życie, więc wielu osobom
mogło zależeć na uciszeniu autora. A kiedy ten zostaje odnaleziony – brutalnie
zamordowany w dziwacznych okolicznościach – rozpoczyna się wyścig z czasem, by
zrozumieć motyw bezwzględnego zabójcy, zabójcy, jakiego Strike do tej pory nie
spotkał…
Pani Rowling lubi pisać, co
nie znaczy, że robi to dobrze. Ja na przykład lubię śpiewać, ale ilekroć
zaczynam „Angel of Music” moja starsza córka prosi: „Mamo, mogłabyś przestać?”
Pani Rowling wypłynęła na
fenomenie Harry Pottera, którego czytałam wspomnianej starszej córce. Nie
powiem, pierwsze trzy części nawet mi się podobały, acz od czwartej zaczęła się
tendencja zniżkowa jakości na rzecz ilości wątków i... śmierci. Ostatniej,
siódmej części po polsku nawet nie doczytałam, wystarczył mi oryginał i
postanowienie, żeby się nie męczyć. I nie czytać o kolejnych morderstwach i
zgonach, już wówczas Rowling miała mordercze zapędy, pozbawiając życia znaczną
część czarodziejów, czarownic i magicznych stworzeń. Tak, wiem, nie o Potterze miałam
pisać, ale trudno się powstrzymać od porównań i wspomnień, skoro po
(nie)kontrolowanym przecieku okazało się, że Robert Galbraith, autor w sumie
dość przeciętnego „Wołania kukułki” to sławna autorka sagi o młodym
czarodzieju.
Prawdę mówiąc liczyłam, że „Jedwabnik”
będzie równie dobry lub lepszy od debiutanckiej powieści ze Strike’em. A
okazało się, że najciekawsze i najbardziej trzymające było w niej streszczenie
na tylnej okładce. Natomiast z kartek książki wiało nudą i przegadaniem, pisaniem
w stylu nader przeciętnym (co prawda styl Rowling nigdy nie był porywający i do
literackości jej daleko i w serii o Potterze, i w „Trafnym wyborze”, i teraz w
serii o Cormoranie Strike’u). I znowu, jak to u Rowling, jest dziwaczne
hołubienie mało sympatycznych postaci. Kiedyś irytował mnie Ron Weasley
(zastanawia mnie, dlaczego on przeżył armageddon wywołany przez Lorda
Voldemorta), natomiast w „Jedwabniku” irytował mnie i główny bohater, i jego
totumfacka. Kryminalna intryga niknie pod naporem nudnych, nic nie wnoszących
pogadanek o dupie Maryni, rozterek seksualnych Strike’a i piekiełka zwanego
rynkiem wydawniczym. Postaci mnożyły się w „Jedwabniku” chyba przez
pączkowanie, bo w pewnej chwili już trudno mi było ogarnąć kto jest kim, z kim
sypiał/sypia, dla kogo pracuje i kogo oszukuje. Ale jakby tego mało,
Galbraith/Rowling zagmatwał/a końcówkę koszmarnie. Tajemnicze polecenia,
szykowanie się do akcji na miarę D-Day, wielkie oczekiwanie i... piorun okazał
się zwykłą petardą. Dodam, że strasznie naciąganą!
Przeczytałam książkę męcząc się
bardzo. Rozczarowanie rosło ze strony na stronę. I kiedy w końcu zobaczyłam
pieczątkę biblioteki wieńczącą to dzieło, postanowiłam, że po kolejnego
Cormorana Strike’a nie sięgnę. Szkoda mi czasu. Od tamtego postanowienia minął
rok, wyszły „Żniwa zła”, a mnie odrzuca już sam opis o diabelnie inteligentnej
zagadce. Się nie dam nabrać.
Moja ocena: 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz