Elisabeth Åsbrink, W Lesie
Wiedeńskim wciąż szumią drzewa, Czarne, Wołowiec 2013, 363 s.
Ingvar Kamprad z farmy Elmtaryd w Agunnaryd na południu
Szwecji tuż po wojnie otworzył małą firmę meblową. Dziś to najbardziej znana na
świecie szwedzka marka. Ale wtedy zatrudniał zaledwie kilka osób. Wśród nich
swojego najlepszego przyjaciela — Ottona Ullmanna. Otto wyjechał z Austrii tuż
po anszlusie, gdy stało się jasne, że pozostanie w kraju jest zbyt ryzykowne.
Wyjazd do Szwecji, załatwiony z wielkim trudem przez rodziców, miał zapewnić
chłopcu bezpieczeństwo w niepewnych czasach.
Z jednej strony jestem zła,
bo wydawnictwo postanowiło wypromować książkę Åsbrink opisem niemającym nic
wspólnego z treścią. Bo nie jest to książka ani o Ingvarze Kampradzie, ani o
jego rodzinie, ani tym bardziej o tym, jak po wojnie zaczął rozkręcać firmę
meblową. Antyżydowskie i prohitlerowskie uczucia potraktowane są marginalnie,
niewiele więcej się o nich dowiadujemy ponad to, co już zostało napisane na
tylnej okładce książki.
Z drugiej jednak strony Åsbrink
na podstawie listów i dokumentów ukazała los jednej z żydowskich rodzin
mieszkających w Austrii. Odsłoniła największą z możliwych prywatność cytując
listy pozostających w hitlerowskim Wiedniu, a potem w kolejnych miejscach
deportacji rodziców, którzy z każdą wysłaną wiadomością cieszyli się coraz
bardziej, że los był łaskawy chociaż dla ich syna i mieli świadomość, że ich
przyszłość jest coraz bardziej niepewna. To, co przedstawia Åsbrink nie jest
żadną fikcją, nie wymyśliła tego autorka. To napisało życie. I jeśli listy w
pewnym momencie przestały przychodzić, oznaczać to mogło właściwie jedno – że rodzina
Ullmannów już nie istnieje.
W swojej książce Åsbrink
porusza kwestie, o których do tej pory dużo się nie mówiło, bo i Szwedzi nie
mają być z czego dumni: ich nastawienia do hitleryzmu, do idei głoszonych przez
Hitlera, ich stosunku do Żydów. Szwecji podczas II wojny światowej udało się zachować
neutralność. W kraju czuć jednak było wyraźne sympatie do poczynań Hitlera,
rodziły się ruchy nazistowskie, a rząd oficjalnie zamknął granice nie chcąc,
aby na tereny szwedzkie trafili niepożądani goście – Żydzi. Otto Ullmann trafił
do Szwecji wraz kilkudziesięcioma innymi dziećmi za sprawą Szwedzkiej Misji dla
Izraela. Od początku mieli stanowić raczej siłę roboczą niż stać się pełnoprawnymi
członkami szwedzkiego społeczeństwa. Dodajmy do tego, że warunkiem wyjazdu było
odżegnanie się od religii i przyjęcie chrztu. A ceną przeżycia była samotność.
Åsbrink stawia przed
czytelnikiem wiele pytań, na które każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Pyta o
pobudki ratowania Żydów przez członków Misji (czyż nie chodziło raczej o
wykorzenienie judaizmu niż ratowanie istnień ludzkich?), o postępowanie Ingvara
Kamprada, który swe nazistowskie przekonania głosił jeszcze w latach
pięćdziesiątych, jak bardzo można usprawiedliwiać go sytuacją rodzinną,
przekonaniami wyniesionymi z domu? Jak to się miało do jego przyjaźni z Ottonem
Ullmannem?
„W Lesie Wiedeńskim wciąż
szumią drzewa” to przede wszystkim opowieść o dziecku, które nagle musiało
dorosnąć, zmienić swe nastawienie do życia, rozstać się z najbliższymi i czuć,
jak umiera nadzieja na spotkanie z rodziną, której nikt nie chciał pomóc, bo
należeli do nieodpowiedniej rasy. To także opowieść o strachu Szwedów przed
obcymi, przed „inwazją” obcej krwi.
Moja ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz