Palce i oczy same się rwały do książki, tak chciałam się dowiedzieć na ile gorączkuje Hans Castorp. Myśl na dziś: czarodziejskość Davos polegała na tym, że przyjezdny zdrowy hospitant zapadał w sanatorium na gruźlicę. Hmmm… ale książkę czyta się bajecznie szybko i przyjemnie.
Skończywszy „Czarodziejską górę” pomyślałam, że powinnam przeczytać ją jeszcze raz, bo wydaje mi się, że w końcu załapałam o co chodzi. A było ciężko chwilami, bo powieść Manna nijak ma się do obecnych „produkcyjniaków” z jednej sztancy.
Pierwszym skojarzeniem był dla mnie dialog z… „Ani na uniwersytecie” Lucy Maud Montgomery:
„ – Co czytasz Aniu?
- „Klub Pickwicka”.
- Zawsze przy tej książce jestem głodna – rzekła Iza. – Ciągle tam mówią o jedzeniu. Wszyscy bohaterowie zajadają stale szynkę, jajka i popijają ponczem. Zazwyczaj po przeczytaniu jednego rozdziału muszę się trochę posilić. Ale właśnie przypomniało mi się, że jestem w tej chwili śmiertelnie głodna.”
Skończywszy „Czarodziejską górę” pomyślałam, że powinnam przeczytać ją jeszcze raz, bo wydaje mi się, że w końcu załapałam o co chodzi. A było ciężko chwilami, bo powieść Manna nijak ma się do obecnych „produkcyjniaków” z jednej sztancy.
Pierwszym skojarzeniem był dla mnie dialog z… „Ani na uniwersytecie” Lucy Maud Montgomery:
„ – Co czytasz Aniu?
- „Klub Pickwicka”.
- Zawsze przy tej książce jestem głodna – rzekła Iza. – Ciągle tam mówią o jedzeniu. Wszyscy bohaterowie zajadają stale szynkę, jajka i popijają ponczem. Zazwyczaj po przeczytaniu jednego rozdziału muszę się trochę posilić. Ale właśnie przypomniało mi się, że jestem w tej chwili śmiertelnie głodna.”
Dokładnie tak samo i ja się czułam czytając powieść Manna. Pięć sutych posiłków dziennie Mann opisywał z pietyzmem podczas pierwszego dnia pobytu Hansa Castorpa w „Berghofie”. Ale już zupełnie odleciał opisując pierwszą z wielkich uczt (sześciogodzinną!), którą zarządził Myheer Pepperkorn (t. II). Czytałam to w nocy i aż się skręcałam z głodu :). Zaczęto skromnie: od trzech butelek białego Chablis rocznik 1906 i słodyczy, suszonych owoców i cukierków, słonych i makowych precelków. Znowu zamówiono trzy butelki. A potem Pepperkorn stwierdził, „że trzeba jeść, porządnie jeść” i zamówił: mięso, wędliny, ozór, gęsinę, pieczyste, kiełbasę i szynkę – „półmiski pełne przysmaków, garnirowane kulkami masła, rzodkiewką i pietruszką, co upodabniało je do wspaniałych klombów kwietnych.” Dla ekscentrycznego samowładcy było to za mało i wkrótce zaczął się domagać ciepłej potrawy. „Zażądał omletów dla siebie i swoich – dobrych omletów z drobno siekaną jarzyną…” i holenderskiej jałowcówki, a potem szampan: „trzy butelki, marki Mumm et Co. Cordon rouge, très sec; do tego petit fours, wspaniałe, stożkowatego kształtu ciasteczka, oblane barwnym lukrem, z najdelikatniejszego ciasta biszkoptowego, nadziewane kremem czekoladowym i pistacjowym.” Po szampanie podano kawę „mocca double”, ponownie jałowcówkę i „czymś słodkim a ostrym, Apricots-brandy, Chartreuse, Crème de Vanille oraz Maraschimo dla dam. Później podano ostre filety z ryb i piwo, a wreszcie herbatę chińską i rumianek.” Sobie i Castorpowi i Mme Chauchat, Myheer zamówił lekkie szwajcarskie i musujące wino.
A mnie ściskało z głodu :)
Mann skupił się jednakże nie tylko na jedzeniu, ale też na istocie walki o duszę Castorpa. „Kataryniarz” i mason Settembrini walczył z jezuitą Leonem Naphtą o to jak powinien postrzegany być świat, czym jest kościół, czym pedagogika i hermetyzm. Chory jezuita opływał we wszelkie dostatki, był przy tym błyskotliwym, acz ślepo zapatrzonym w porządek boski semi-klechą uważającym wszelkie kościelne kroki za jedynie słuszne. Był też desperatem i typowym neofitą, który potrafi obrzydzić wiarę tym, którzy się wahają. A jednak nie można mu było odmówić inteligencji w szafowaniu sofizmatami, których pragną ludzie ślepo wierzący. Rozmowy te, jak mi się wydaje, nie miały na celu przekabacenia czytelnika, lecz raczej – umocnienia w jego przekonaniach.
A teraz clou, gwóźdź książki, teza: Hans Castorp (znamienne, że był silnie związany ze swym kuzynem Joachimem Ziemssenem, wojskowym z powołania): siedem lat strawił na chorobie, by w końcu zastąpić zmarłego na polu walki Wielkiej Wojny. I tu lęgnie mi się jeszcze jedna konkluzja: podziwiamy pilotów i marynarzy, zaś „zwykłych” żołnierzy, żołnierzy piechoty, traktujemy zazwyczaj jako „ten gorszy gatunek”, a przecież to oni usieli przedzierać się przez okopy, wymijać grad kul i burzę granatów. Koniec „Czarodziejskiej góry” przypomniał mi bezsensowne bohaterstwo i walkę „Pokuty” Iana McEwana.
I zastanowiłam się… czy zaistniała szansa aby Hans Castorp stanął oko w oko z Robbie’m Turnerem? I czy coś by z tego wynikło? Dwie różne wojny i dwóch tak różnych bohaterów…
I jeszcze słowo o tłumaczeniu i redakcji: najwyższa klasa. Kilka literówek, może pięć na ponad osiemset stron książki… Tłumacz wszelkie wątpliwości rozstrzygał w przypisach co niewątpliwie pomogło w lekturze powieści. Brawa dla Józefa Kramsztyka za tłumaczenie!
Moja ocena: 6
Mann Thomas; Czarodziejska góra;
(…) choroba jest wyuzdaną formą życia.
Mann Thomas; Czarodziejska góra;
Nie pojmuję, jak można nie palić; kto nie pali, dobrowolnie pozbawia się, że tak powiem, najlepszej cząstki życia, w każdym razie wielkiej przyjemności! Budząc się już się cieszę, że w ciągu dnia będę mógł palić, a przy jedzeniu znów się na to cieszę, nawet mogę powiedzieć, oczywiście z pewną przesadą – że jem tylko po to, aby później zapalić. Ale dzień bez tytoniu byłby dla mnie szczytem szarzyzny, byłby dniem zupełnie pustym i bez żadnego powabu, a gdybym musiał sobie rano powiedzieć: dzisiaj nie ma nic do palenia – sądzę, że nie znalazłbym wcale odwagi, żeby wstać, słowo daję, że zostałbym w łóżku. Bo widzisz: jeżeli się ma dobrze palące się cygaro, naturalnie, nie powinno mieć dodatkowego dopływu powietrza, ani źle ciągnąć, bo to jest nad wyraz przykre – jeżeli się więc ma przy sobie dobre cygaro, to się jest właściwie kompletnie bezpiecznym i literalnie nic się nie może przytrafić. Zupełnie tak samo, jak się kiedy leży nad morzem – leży się wtedy właśnie nad morzem i nie pragnie się niczego więcej, ani pracy, ani rozrywki.
Mann Thomas; Czarodziejska góra;
Wydaje nam się, że jest rzeczą moralniejszą, zgubić się samemu, a nawet dopuścić do zupełnej swej zagłady, niż zbytnio troszczyć się o siebie. Wielcy moraliści nie byli wcale ludźmi cnotliwymi, lecz śmiałkami, którzy nie cofali się przed złem, ludźmi występnymi, wielkimi grzesznikami, którzy nas uczą chrześcijańskiej pokory wobec zła.
A mnie ściskało z głodu :)
Mann skupił się jednakże nie tylko na jedzeniu, ale też na istocie walki o duszę Castorpa. „Kataryniarz” i mason Settembrini walczył z jezuitą Leonem Naphtą o to jak powinien postrzegany być świat, czym jest kościół, czym pedagogika i hermetyzm. Chory jezuita opływał we wszelkie dostatki, był przy tym błyskotliwym, acz ślepo zapatrzonym w porządek boski semi-klechą uważającym wszelkie kościelne kroki za jedynie słuszne. Był też desperatem i typowym neofitą, który potrafi obrzydzić wiarę tym, którzy się wahają. A jednak nie można mu było odmówić inteligencji w szafowaniu sofizmatami, których pragną ludzie ślepo wierzący. Rozmowy te, jak mi się wydaje, nie miały na celu przekabacenia czytelnika, lecz raczej – umocnienia w jego przekonaniach.
A teraz clou, gwóźdź książki, teza: Hans Castorp (znamienne, że był silnie związany ze swym kuzynem Joachimem Ziemssenem, wojskowym z powołania): siedem lat strawił na chorobie, by w końcu zastąpić zmarłego na polu walki Wielkiej Wojny. I tu lęgnie mi się jeszcze jedna konkluzja: podziwiamy pilotów i marynarzy, zaś „zwykłych” żołnierzy, żołnierzy piechoty, traktujemy zazwyczaj jako „ten gorszy gatunek”, a przecież to oni usieli przedzierać się przez okopy, wymijać grad kul i burzę granatów. Koniec „Czarodziejskiej góry” przypomniał mi bezsensowne bohaterstwo i walkę „Pokuty” Iana McEwana.
I zastanowiłam się… czy zaistniała szansa aby Hans Castorp stanął oko w oko z Robbie’m Turnerem? I czy coś by z tego wynikło? Dwie różne wojny i dwóch tak różnych bohaterów…
I jeszcze słowo o tłumaczeniu i redakcji: najwyższa klasa. Kilka literówek, może pięć na ponad osiemset stron książki… Tłumacz wszelkie wątpliwości rozstrzygał w przypisach co niewątpliwie pomogło w lekturze powieści. Brawa dla Józefa Kramsztyka za tłumaczenie!
Moja ocena: 6
* * *
Mann Thomas; Czarodziejska góra;
(…) choroba jest wyuzdaną formą życia.
Mann Thomas; Czarodziejska góra;
Nie pojmuję, jak można nie palić; kto nie pali, dobrowolnie pozbawia się, że tak powiem, najlepszej cząstki życia, w każdym razie wielkiej przyjemności! Budząc się już się cieszę, że w ciągu dnia będę mógł palić, a przy jedzeniu znów się na to cieszę, nawet mogę powiedzieć, oczywiście z pewną przesadą – że jem tylko po to, aby później zapalić. Ale dzień bez tytoniu byłby dla mnie szczytem szarzyzny, byłby dniem zupełnie pustym i bez żadnego powabu, a gdybym musiał sobie rano powiedzieć: dzisiaj nie ma nic do palenia – sądzę, że nie znalazłbym wcale odwagi, żeby wstać, słowo daję, że zostałbym w łóżku. Bo widzisz: jeżeli się ma dobrze palące się cygaro, naturalnie, nie powinno mieć dodatkowego dopływu powietrza, ani źle ciągnąć, bo to jest nad wyraz przykre – jeżeli się więc ma przy sobie dobre cygaro, to się jest właściwie kompletnie bezpiecznym i literalnie nic się nie może przytrafić. Zupełnie tak samo, jak się kiedy leży nad morzem – leży się wtedy właśnie nad morzem i nie pragnie się niczego więcej, ani pracy, ani rozrywki.
Mann Thomas; Czarodziejska góra;
Wydaje nam się, że jest rzeczą moralniejszą, zgubić się samemu, a nawet dopuścić do zupełnej swej zagłady, niż zbytnio troszczyć się o siebie. Wielcy moraliści nie byli wcale ludźmi cnotliwymi, lecz śmiałkami, którzy nie cofali się przed złem, ludźmi występnymi, wielkimi grzesznikami, którzy nas uczą chrześcijańskiej pokory wobec zła.
Ta książka zaczarowała mnie do tego stopnia, że pojechałem odwiedzić miejsca, w których rozgrywa się jej akcja - patrz tutaj - http://ewamaria030qra.blox.pl/2012/07/Pielgrzymka-do-Czarodziejskiej-Gory.html . Hans Castorp na froncie , twarzą w twarz z Robbie Turnerem? Kapitalne skojarzenie. Mnie przychodzil do głowy scenariusz, w którym spotyka się w bitwie pod Tannenbergiem (Grunwaldem) z mężem Kławdii.
OdpowiedzUsuńOsobna sprawa, to ten entuzjazm wojenny w wojnie, którą historia i literatura uznały za bezsens. To odzwierciedlanie wczesnych pogladów T. Manna, który w pierwszych dniach wojny głosił, że jest to dziejowa misja namaszczonyego przez Boga cesarza. Potem zmienił poglądy. Fakt, że już po zmianie pogladów przekazuje Castorpowi te wczesne i skompromitowane zaliczam mu na plus jako przejaw uczciwości. Pozdrawiam - Pharlap
Zajrzałam do wpisu o pielgrzymce. Aż mi dech zaparło!
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o poglądy odnośnie Wielkiej Wojny - nie jeden Mann był entuzjastą konfliktu. Nikt się nie spodziewał, że dojdzie do takiej eskalacji zła i przemocy. Poza tym sądzę, że zarówno on, jak i inni Niemcy sądzili, że konflikt ten będzie przypominał wojnę z 1871 roku, kiedy szli niczym pruska burza na Paryż. Nie spodziewali się, że czasy "romantycznych" wojen definitywnie się skończyły.