Tracy Chevalier zabłysła powieścią „Dziewczyna z perłą”. Teraz zaś przeczytałam „Spadające anioły”. I mam uczucia mieszane. Przede wszystkim, do „Dziewczyny…” tej książce daleko. Bardzo daleko. Autorka jednak próbuje nadać (poprzez specyficzny tok narracji) klimat opowieści o życiu młodych londynek u zarania XX wieku. Chwilami jednak wydaje się, że Chevalier chciałaby ukazać w jednej książce wszystko – specyfikę cmentarzy, specyfikę domów mieszczańskich, specyfikę ruchu sufrażystek i specyfikę więzienia. Robi to siłą rzeczy skrótowo, a to odbija się na treści. Książkę czyta się szybko. Wzrok mknie przez strony szukając czegoś, co by go syciło. A jednak… niedosyt pozostaje. Chevalier próbując opisać dziesięć lat historii dosłownie leci po łebkach, nie zastanawiając się nad głębszymi przyczynami. Tym samym otrzymujemy powieść zgrabnie napisaną, ukazującą kolorystykę Londynu początku XX wieku, ale… nic poza tym z tego nie wynika.
O więzieniu (co prawda końca XIX wieku) pięknie napisała Sarah Waters. Podobnie pisała o sufrażystkach. Mając wybór, wybieram Waters – nie Chevalier…
Moja ocena: 4
Moja ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz