piątek, 25 listopada 2011

Arthur Rimbaud „Wiersze”

Rimbaud Arthur; Bal wisielców;
 Na szubienicy pląsa zwarta,
 Swawolna rzesza paladynów —
 Hej, chudych paladynów czarta,
 Hej, kościotrupich Seladynów.

Imć pan Belzebub szarpie za koniec rzemyka,
A wnet jeden i drugi pajac w niebo zerka,
Lub uderzając po łbie podeszwą trzewika
Każe im tańczyć, tańczyć starego oberka.

I ramiona pajaców łączą się w sznur cienki.
Ni to czarne organy, ich piersiowe kości,
Które ongi ściskały szlachetne panienki,
Zderzają się, jednocząc w haniebnej miłości.

Hura hop, tanecznicy! W kąt niech idą dąsy,
Przecie stryczek jest długi i hasać pozwoli!
Niech nie będzie wiadomo: walka to czy pląsy.
Belzebub oszalały na skrzypcach rzępoli.

Gdy się ma pięty z kości, zbyteczne sandały!
Prawie wszyscy już zdjęli strój z mięsa i skóry:
Reszta jest dosyć lekka i godna pochwały.
Na czaszki śnieg nakłada bielone kaptury.

Kruk siadł na każdej z czaszek na kształt pióropusza.
Ze szczęk ochłapem zwisa dziąsło na wpół świeże.
Rzekłbyś: hufiec rycerzy do boju wyrusza
I w kartonowe grzmoci z rozpędu puklerze.

Hura! Mróz dla zachęty wbija ostre szpilki!
Tłum kościotrupów hasa pod wściekłą wichurą,
A z fioletowych lasów wtórują mu wilki —
Cały nieboskłon gore piekielną purpurą.

Hola! Dać-no szturgańca tym świętoszkom nudnym,
Którzy na kręgosłupie swym, jak na różańcu,
Przesuwają paluchy w pacierzu obłudnym:
Nie modlić się tu, chłopcy, jeno bujać w tańcu!

Och! Z tańczących truposzów zgrai rozbawionej,
Niby koń rozhukany, dał susa pod chmury
Jakiś szkielet ogromny, chudy i szalony;
A czując, że mu grdykę dławią jeszcze sznury,

Stara się je rozluźnić kośćmi małych palców,
Które wydają trzask podobny do chichotu;
I — jak tancerz cyrkowy, syt zawrotnych walców –
Wraca  między zebranych, wśród oklasków grzmotu.

 Na szubienicy pląsa zwarta,
 Swawolna rzesza paladynów —
Hej, chudych paladynów czarta,
Hej, kościotrupich Saladynów.


Rimbaud Arthur; Majaczenia: Alchemia słowa: Głód;
Chęci teraz nabrałem
Tylko na piach i kamienie.
Powietrze jadam codziennie,
Żelazo, węgiel i skałę.

Głody, paście się. Głody, w koło
 Po dźwięków łące!
Z powojów chłońcie wesoło
 Jady trujące.
*
Jedzcie szutry ziarniste,
Granit kościołów podniebny,
Żwir dawnych potopów, chleby
Ciśnięte w doliny mgliste.
*
Trąbił wilk pod zaroślami,
Miał z kurczęcia ucztę w trawie,
Słonecznymi pluł piórami:
Jak wilk zjadam się i trawię.

Ta sałata, te owoce
Wyglądają zbioru w sadach,
Ale pająk w żywopłocie
Jedynie fiołki jada.

Niech śpię! Niech zakipię w dymie
Na ołtarzach Salomona.
Po grynszpanie kipiel płynie
W nurt Cedronu przemieniona.


Rimbaud Arthur; Majaczenia: Alchemia słowa: Pieśń najwyższej wieży;
Niech przyjdzie, niech nie zwleka
Pora, co nas urzeka.

Cierpliwość mi przyniosła
Na zawsze zapomnienie. Uleciały w niebiosa
Obawa i cierpienie.
I głód porażający
Ciemność mi w żyły sączy.

Niech przyjdzie, niech nie zwleka
Pora, co nas urzeka.

Podobna jestem łące
Na niepamięć wydanej,
Zarosłej i kwitnącej
Kąkolem i tymianem,
Gdy zaciekle znad trawy
Much brzęczy rój plugawy.

Niech przyjdzie, niech nie zwleka
Pora, co nas urzeka.


Rimbaud Arthur; Majaczenia: Alchemia słowa: Szczęście;
Pory roku, twierdz obrazy!
Których dusza jest bez skazy!

Magią dotrzeć chcę do reguł 
Szczęścia, co nie dla każdego...

Co dzień szczęście moje chwalę,
Kiedy śpiewa kogut Galii...

Nigdy nim się nie nasycę —
Odwróciło się me życie...

Duch i ciało — bój widomy —
I wysiłki, i pogromy...

Pory roku, twierdz obrazy!

Dzień ucieczki — o nieszczęście
Dniem skonania jest najczęściej...

Pory roku, twierdz obrazy!...


Rimbaud Arthur; Majaczenia: Alchemia słowa;
Odnaleziona w końcu!
Ale co? Wieczność! Ona to
Morze, co się łączy
 Ze słońcem.

Dusza ma wiecznotrwała
Spełnia twoje życzenie,
Choć noc osamotniała,
A dzień trawią płomienie.

Pożegnałeś się zatem
Z wyrokującym światem,
Stadnych odczuć potrzebą!
Wzlatujesz w niebo...


Rimbaud Arthur; Majaczenia: Alchemia słowa;
Z magicznych wziąłem doświadczeń
Szczęścia poczucie władcze.


Rimbaud Arthur; Modlitwa wieczorna;
(...) Gdy starannie marzenia już wepchnąłem w siebie,
Odwracam się, wchłonąwszy coś trzydzieści bomb,
I skupiam się, by ulżyć naglącej potrzebie,

Jak Pan, ponad hyzopy i nad cedrów zrąb.
Łagodny – szczam wysoko, ku chmurom na niebie,
Gdyż mi zezwolił na to heliotropów klomb.


Rimbaud Arthur; Moja bohema;
Włóczyłem się – z rękoma w podartych kieszeniach,
W bluzie, co już nieziemską była bluzą,
Szedłem pod niebiosami, wierny ci, o Muzo!
Oh! la la! Co za miłość widziałem w marzeniach!

Szeroką dziurę miały me jedyne portki,
W drodze, pędrak – marzyciel, układałem wiersze,
Na Wielkiej Niedźwiedzicy miałem swą oberżę,
A od mych gwiazd na niebie płynął szelest słodki.

Słuchałem gwiazd w te dobre wieczory wrześniowe,
Siedząc na skraju drogi, i czułem, że głowę,
Jak mocne wino, rosa kroplista mi zrasza.

Lub gdy w krąg fantastycznych cieni rosły tłumy
- Jak gdybym lirę trącał, wyciągałem gumy,
Stopę mając przy sercu, z zdartego kamasza.


Rimbaud Arthur; Moje kochaneczki;
(...) Kupo gwiazd zgniłych, za progiem
Zżarte nerwy,
Wyzdychajcie wreszcie, z Bogiem,
Miłe ścierwa!


Rimbaud Arthur; Paryż się budzi;
(...) Zgrajo suk, rozjuszona nad ścierwem! Przyzywa
Was okrzyk z domów złota! Hej-że, kraść, łajdacy!
Obżerać się! Noc uciech na ulicę spływa
Głębokim spazmem: pijcie, rozpaczni pijacy!
(...)
Żryjcie! Na cześć królowej o zadzie falistym!
Napawajcie się pieśnią czkawek i bełkotów!
Słuchajcie, jak się w mroku ściskają ognistym
Chmary starców, lokajów, ochrypłych idiotów!

Zgrajo z sercem niechlujnym i potwornym pyskiem,
Puśćcie cuchnące gęby w ruch, a silnie, dziko!
Dawać dla tych zdrętwialców wina! Grzęzawiskiem
Hańby są brzuchy wasze, o zwycięska kliko!

Wdychajcie mdłość wspaniałą, win zawrotne wonie,
Moczcie gardziele w trucizn okrutnych krynicy;
Na karki wasze kłoniąc skrzyżowane dłonie,
(...)
Syfilitycy, błaźni, brzuchomówcy, gachy,
Cóż dla Paryża – dziewki ten cały kram znaczy?
Wasze ciała i dusze, trucizny i łachy!...
Otrząśnie się ona z was – zgnilców i krzykaczy!
(...)
Paryżu! Gdy twe stopy tak gniewnie pląsały,
Gdy zniosłeś tyle ciosów, ran nożem zadanych,
Gdy leżysz z tlącą jeszcze w źrenicy zeszklałej
Resztą cichej dobroci płowych dni wiośnianych!

O ty miasto bolesne, stolico zamarła,
Łbem i pierśmi ciśnięta ku Przyszłości, która
Na twą bladość śmiertelna miliard wrót otwarła:
Błogosławić by mogła cię Przeszłość ponura!

O ciało, obudzone na nieludzkie męki!
Znów wre życie potworne! I głuchną w twej głębi
Sine tętna poezji, śpiewnych wierszy dźwięki,
A miłość twą – dłoń błędna, dłoń lodowa ziębi!
(...)
- Wszystko znów, roszę państwa, w porządku: znów płaczą
W dawnych zamtuzach orgie, rzężąc po dawnemu,
A na murach brunatnych latarnie majaczą,
Płonąc blaskiem złowrogim ku niebu blademu.


Rimbaud Arthur; Romans;
(...) II
Nagle malutki skrawek nieba gdzieś widnieje,
Granatowy, oprawny w drobniutkie gałązki,
Przepięty gwiazdką małą, co słodko topnieje
I jak dreszczyk przesyła swój promyczek wąski.

Noc czerwcowa! I młodość! — To upaja trochę!
Krew staje się szampańską, do głowy uderzy,
Gada się! A na wardze, całus czeka płochy
I drży na niej jak małe niecierpliwe zwierzę.


Rimbaud Arthur; Skradzione serce;
(...) Gdy opróżnią swoje szklanki,
Jak mam trwać, skradzione serce?
Pijanej czkawki niespodzianki
Przyjdą, gdy opróżnią szklanki.
Brzucha drgawki, kołysanki
Strawią serce w poniewierce.
Gdy opróżnią tamci szklanki,
Jak mam trwać, skradzione serce?


Rimbaud Arthur; Szczęście;
(...) Dzień ucieczki – o nieszczęście -
Dniem skonania jest najczęściej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz