sobota, 26 listopada 2011

Elizabeth Wurtzel „Kraina prozaca”

Wurtzel Elizabeth; Kraina prozaca;
Bycie w depresji wymaga wiele energii, powrót do zdrowia wymaga jeszcze więcej. Depresyjni dlatego tak chętnie idą do szpitala, ponieważ jest to jedyne miejsce, gdzie nie muszą wydatkować energii na coś poza depresją.

Wurtzel Elizabeth; Kraina prozaca;
Jestem niedoszłą artystką, kimś, kto ma wariackie pomysły i wielkie potrzeby i odrobinę szczęścia, ale nie ma sposobu ich wyartykułować. Jestem jak postać tytułowa z "Betty Blue", kobieta, która jest pełna... pełna... pełna tego czegoś – właściwie, nie wiadomo czego, w każdym razie jest to energia bez ujścia – która wydłubuje sobie scyzorykiem oczy, a na końcu zostaje zamordowana w domu wariatów przez kochanka. Ta kobieta była tym, czym ja się powoli staję, zmarnowanym człowiekiem.

Wurtzel Elizabeth; Kraina prozaca;
Koniec końców żadne dobro, żadna wartość nie może zrównoważyć tego rozkosznego samobójczego bólu.

Wurtzel Elizabeth; Kraina prozaca;
Najbardziej przerażające jest to, że osobnik tkwiący w kleszczach depresji nie potrafi powiedzieć w jaki sposób dał się pochwycić. Pamiętam taki znakomity dialog w "Słońce też wschodzi", ktoś pyta Mike'a Campbella, jak to się stało, że zbankrutował, a on mówi: "Stopniowo, a potem nagle.".
Kiedy ktoś pyta w jaki sposób straciłam rozum, tak właśnie odpowiadam.

Wurtzel Elizabeth; Kraina prozaca;
Obłęd kojarzy się z Zeldą Fitzgerald, z jej bogatym, cudownym, wzniosłym szałem duchowym. Kojarzy się z kazirodczym końcem rodziny Aureliana Buendii w "Stu latach samotności". Obłęd jest atrybutem gorących temperamentów Południowej Ameryki, głębokiego Południa, Borgesów, Cortazarów, Williama Faulknera i Tennessee Williamsa. Obłęd jest rozkoszą, przerażającą na swój sposób, ale mimo to bardzo widowiskową, jest prawdziwa gratka dla gapiów, którzy patrzą, nie mogą oderwać oczu od okropności. Obłęd to Jim Morrison balansujący sugestywnie na parapecie apartamentu na piętnastym piętrze w Chateau Marmont, to Elizabeth Taylor i Richard Burton w "Kto się boi Virginii Wolf?", wypruwający sobie bebechy w szybkich najazdach kamery; to Eddie Sedgwick z całą swą anemiczną, anoreksyjną urodą, faszerująca się amfetaminą, tańcząca na stole w Ondine; to Kurt Cobain z Nirvany, wyglądający jak człowiek chory, bardzo chory, jak człowiek potrzebujący pomocy, afiszujący się swoją depresją; to Pete Townshend rozbijający na drobne kawałeczki swoją piękną gitarę; to każda wspaniała chwila rock 'n' rolla i prawdopodobnie każda wielka chwila kultury masowej.

Wurtzel Elizabeth; Kraina prozaca;
Pomyślałam, że może warto wpaść do wody i utonąć. Umrzeć jak jeden ze Stonesów, jak Brian Jones. Umrzeć w basenie tak, by moje ciało wypłynęło na powierzchnię, jak zwłoki Williama Holdena w pierwszej scenie filmu "Bulwar Zachodzącego Słońca". Utonąć przypadkiem jak Natalie Wood albo utopić się celowo jak Virginia Wolf. Umrzeć młodo. Umrzeć pięknie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz