Joanna Siedlecka, Wypominki, ABC, Warszawa 1996, 281 s.
Zbiór wspomnień o wybitnych polskich twórcach, wśród których
znaleźli się min.: Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Witkacy, Ksawery Pruszyński,
Władysław Broniewski, Bruno Schulz, Marian Hemar, Konstanty Jeleński, Stefan
Kisielewski, Leopold Tyrmand, Ireneusz Iredyński. Książka zawiera nieznane
dotąd listy, świadectwa, dokumenty, a także relacje osób najbliższych.
Teksty zawarte w „Wypominkach” Joanny Siedleckiej są
nierówne. Niektóre lepsze, inne gorsze czy mniej dopracowane. Charakteryzują
się też ckliwo-laurkowym stylem rodem z reportaży pisanych dla kobiecych pism.
I trudno się dziwić, skoro pierwotnie drukowane były w „Pani” w połowie lat
dziewięćdziesiątych. Wiele dobrego słyszałam o pisarstwie pani Siedleckiej, po
„Wypominki” sięgnęłam więc bez wahania, ale już w trakcie czytania miałam
mieszane uczucia.
Idealizowanie niektórych bohaterów było nieznośne. Wybranianie
alkoholizmu Jana Himilsbacha („Szlif płyt na wieczny fart”) i jego, nie bójmy
się tego słowa, menelstwa brzmiało wręcz obraźliwie. Może i narażę się
wielbicielom „Rejsu”, ale nie potrafię podziwiać alkoholika i człowieka, który
na własne życzenie staczał się na dno. I nie potrafię znaleźć dlań
usprawiedliwienia. Ani romantyzmu w śmierci na melinie.
Z równie mieszanymi uczuciami czytałam materiały o
Pruszyńskim („Dzieci Ksawerego”) i Kisielewskim („Ojciec”). Pierwszy, „książę
reportażu”, zapomniany już dzisiaj raczej, nie jawi się jako człowiek dobry.
Uwikłany w układy z nową władzą, playboy zazdrosny o twórczość żony, posunął
się nawet do odebrania jej dzieci. Zginął w dziwnych okolicznościach, których
pani Siedlecka bynajmniej nie wyjaśniła, lecz stylem wypowiedzi zapętliła
jeszcze bardziej i tylko podsyciła sensacyjność śmierci Pruszyńskiego: wypadek
samochodowy czy zamach? Laurka dla Kisielewskiego wypadła równie mało
przekonująco. Miało być rodzinnie acz niecodziennie, wyszła karykatura, opowieść
o złośliwym człowieku, dla którego szyderstwo i sarkazm stanowiły synonimy
zainteresowania a nawet miłości.
Dobrze się czytało natomiast wspomnienie o córce Władysława
Broniewskiego („Władek, Jaśka, Anka”). Zapisał się ten poeta w pamięci Polaków
jako autor wierszy sławiących komunizm i Józia Słoneczko, a przecież pisał
Broniewski i poezje niepolityczne. Jego córka najprawdopodobniej popełniła
samobójstwo, a może to był zbieg okoliczności, pani Siedlecka znowu stąpa po
ścieżkach przypuszczeń. Przeżył tę stratę Broniewski bardzo. Odzwierciedlają to
jego wiersze, jak „W zachwycie i grozie” na przykład, zaczynający się tak:
„Moja córka, moja córka umarła!...
Jak sercu powiedzieć: nie płacz,
kiedy rozpacz serce przeżarła,
a to serce wyrwać i zdeptać.”
Jak sercu powiedzieć: nie płacz,
kiedy rozpacz serce przeżarła,
a to serce wyrwać i zdeptać.”
Mniej się nieszczęściem poety przejmowała jego trzecia żona
Wanda, z opisu pani Siedleckiej harpia straszna, łasa na zaszczyty i honory.
Tej prawdy o ludziach, brakuje w większości tekstów, ten o Broniewskim
natomiast broni się sam. Jest niewymuszony, wyważony i co najciekawsze, zachęca
do poznania „mniej czerwonej” strony etatowego poety Polski Ludowej. Ukazuje
całą złożoność losów ludzkich, skrywanych za fasadą oficjalności.
Są też portrety ludzi prawie nieznanych, Teresy „Reny”
Jeleńskiej („Kocik”), zapisanej w literaturze przekładem Orwellowskiego
„Folwarku zwierzęcego” i jej syna Konstantego „Kocika” Jeleńskiego. Mnie
osobiście będzie się kojarzyć z mentalnością „jaśniepańską” i ubolewaniem, że
seks jest także i dla „ludu”, a to przecież tak cudowne, że powinno być tylko
dla „państwa”! Po wojnie nie wróciła do Polski, bo ów „lud” wziął władzę w
swoje ręce. Korespondowała z Jarosławem Iwaszkiewiczem, gdzie skarżyła się na
samotność na obczyźnie. A skoro o korespondencji mowa – dobrze się czyta teksty
o Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej („Nursik ty maleńki”) i Witkacym, chociaż w tym
drugim przypadku pani Siedlecka rozprawia się ze swą przeciwniczką bezpardonowo
przy pomocy słowa drukowanego. Anna Micińska w chwili powstawania „Mężowitasa”
„opracowywała” listy twórcy od dwudziestu lat i data ich publikacji nadal była
wówczas nieznana („Wypominki” wydane zostały w 1996 r., listy Witkiewicza
wyszły dopiero parę lat temu, może to i dobrze, że pani Siedlecka nie
orientowała się wówczas, jak długo jeszcze przyjdzie jej i innym miłośnikom
autora „Tumora Mózgowicza” czekać na tę korespondencję).
Nieźle się czyta wspomnienia Barbary Hoff o Tyrmandzie czy
opowieść o siostrach Lilpop („Aleja Róż – East End Avenue”), o siostrzenicy
Brunona Schulza („Wujcio Brunio”) czy o Brunonie Jasieńskim („Wieczory są z
nostalgii”). Widać zaangażowanie przy jednoczesnej pobieżności w ukazywaniu
portretów ludzi, którzy zajmowali się szeroko pojętą sztuką. Zapewne wynikło to
z pierwotnej koncepcji pisania dla kobiecego pisma, gdzie tekst powinien być
atrakcyjny, krótki i chwilami powierzchowny. Najbardziej jest to widoczne przy „Pechu
Stanisława Rembeka”, pisarza nawet po śmierci pech nie opuścił i został
potraktowany przez panią Siedlecką dość po macoszemu, wszelkie nieścisłości
wyłapał Marlow, radzę poczytać, bo recenzja jest tyleż ciekawa, co rzetelna.
Mieszane uczucia swoją drogą, a pochwały biografii Herberta
i Gombrowicza pióra pani Siedleckiej – swoją. Mam zamiar przeczytać
przynajmniej jedną z nich i wówczas definitywnie będę wiedziała czy styl
biografki mi odpowiada, czy nie. Czegoś się z „Wypominków” dowiedziałam, lektura
była lekka i łatwa, nie wymagająca zbytniego skupienia. Chwilami czułam
sympatię do bohaterów, niektórych zaś zaczęłam postrzegać inaczej. Pamiętać
jednak należy, że słowa pani Siedleckiej nie zawsze są prawdziwe. Udowodnił to
bloger Marlow, udowodniła to wnuczka Władysława Broniewskiego w liście do
„Polityki” wyjaśniając kwestię odwyku poety. Ilu ludzi, tyle punktów widzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz