Zygmunt Miłoszewski, Ziarno prawdy, W.A.B., Warszawa 2011,
399 s.
Jest wiosna 2009 roku, prokurator nie pracuje już w
Warszawie, pożegnał się z przeszłością i karierą, by przenieść się do
Sandomierza. Tu zaczyna „nowe wspaniałe życie", ale dość szybko spotyka go
rozczarowanie. W obcej i nieprzyjaznej rzeczywistości rozgoryczony Szacki
prowadzi śledztwo w sprawie dziwacznego morderstwa, którego ofiara to
sandomierska działaczka społeczna, kobieta szanowana i ceniona, o
nieskazitelnej reputacji. Dochodzenie napotyka piętrzące się przeszkody i
ścianę milczenia, a jednocześnie towarzyszy mu gorączka medialna. Ważnym
kontekstem staje się bolesny splot relacji polsko-żydowskich oraz historia,
która wydarzyła się przeszło sześćdziesiąt lat wcześniej...
„Ziarno prawdy” jest jeszcze lepsze niż „Uwikłanie” jeśli
chodzi o wątek kryminalny. Spokojny Sandomierz i krwawa zbrodnia na niewinnej
kobiecie. I chalef znaleziony obok niej, sugerujący podtekst żydowski. Śledztwo
staje się przez to bardzo medialne, a Szacki musi poradzić sobie i z rozgłosem,
i małomiasteczkową zmową milczenia. Sandomierz jest miastem uroczym, kojarzącym
z „Ojcem Mateuszem”, na tyle małym, że nie ma tu anonimowości wielkomiejskiej,
właściwie wszyscy się znają i wszystko o sobie wiedzą. Rzecz w tym, że nie
bardzo chcą się swą wiedzą dzielić z obcymi, a za takiego uważany jest Szacki.
Krok po kroku prokurator walczy z nieufnością i stara się dociec prawdy.
Tymczasem musi współpracować z ponurym inspektorem Wilczurem i prokuratorką
Barbarą Sobieraj, która bardzo dobrze znała ofiarę.
Styl prozy Miłoszewskiego jest zadziornie inteligentny,
porównania błyskotliwe, obrazowe i niewymuszone. Czytając: „Wilczur (...) wyglądał
teraz jak brzydszy i bardziej zniszczony brat Keitha Richardsa” od razu staje
przed oczyma pocięta przez czas i wyniszczona alkoholem buziulka gitarzysty
Stonesów. Chwilami bywa zgryźliwy, jak w czasie rozmowy Szackiego z księdzem, lub
dosadny – wystarczy wspomnieć gorącą przemowę asystentki w IPN, ale przez większość
czasu Miłoszewski jest rzeczowy i ścisły. Bohaterowie „Ziarna prawdy” uwikłani
są w nienawiść, antysemityzm, zdradę i miłość. Są zadawnione żale, nie zawsze
chlubne momenty w polskiej historii i drugie dno opowiadanej historii. Czytelnik
do końca trzymany jest w napięciu.
I właściwie to by wystarczyło. Niestety autor dodaje też
erotyczne rozterki prokuratora, które niepotrzebnie zwalniają tempo książki,
przynudzają i czynią z Szackiego małomiejskiego playboya. Gdyby nie te osobiste,
acz zbędne fragmenty, „Ziarno prawdy” byłoby kryminałem doskonałym. Nie zmienia
to faktu, że jestem oczarowana prozą Miłoszewskiego, jej świeżością, ironią, znajomością
historii i ogólną erudycją i trzymaniem się z dala od przestępczości zorganizowanej.
Niecierpliwie czekam na kolejną, niestety podobno ostatnią część z prokuratorem
Szackim „Na czerwonej ziemi”.
Polecam.
Moja ocena: 5.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz