Witalij Ruczinski, Powrót Wolanda albo nowa diaboliada,
Książnica, Katowice 2005, 357 s.
Witalij Ruczinski, bajkopisarz, autor przemówień Gorbaczowa,
twórczo nawiązując do epokowej powieści Michaiła Bułhakowa „Mistrz i
Małgorzata” i czerpiąc wątki z genialnego pierwowzoru, zabiera nas do Moskwy
ogarniętej gorączką pierestrojki. Spotykamy tam Wolanda i cały jego dwór,
odnajdujemy ten sam co u Bułhakowa klimat. Z jednej strony ciepło i sympatia
dla panopticum postaci, z drugiej duszna atmosfera rosyjskiej stolicy, która
mimo, że rozentuzjazmowana zachodzącymi przemianami tak naprawdę niewiele różni
się od tej opisanej w „Mistrzu i Małgorzacie” dekadencka, siermiężna,
nieprzyjazna dla każdego, kto przejawia jakąkolwiek wrażliwość.
„Twórcze nawiązywanie” Ruczinskiego powinno być karane
dożywotnim zakazem publikacji. Tak w jednym zdaniu można podsumować „Powrót
Wolanda”.
Pan Ruczinski wziął na warsztat postacie i poetykę genialnej
powieści Bułhakowa, przeżuł treść i wypluł z siebie gniot, którego czytać się
właściwie nie da. Nie lubię szastać wielkimi przymiotnikami, ale wystarczy
przeczytać pierwszy rozdział pierwowzoru (ten, gdzie nie należy rozmawiać z
nieznajomym), aby poznać niezwykły, latami dopracowywany styl „Mistrza i
Małgorzaty”. U Bułhakowa Woland, Korowiow, Azazello, Behemot to istoty
piekielnie złośliwe, piekielnie inteligentne, z piekła rodem po prostu. Natomiast
po tym, jak zabrał się za nie Ruczinski, diabły zdziadziały i straciły
wcześniejszy polot.
W ogóle historia stworzona przez niego jest przyciężka i
nudnawa. Główni bohaterowie nie wzbudzają sympatii, a rozdział drugi stanowiący
uwagi odautorskie to doczepione na siłę ni to usprawiedliwienie, ni
przypowiastka zupełnie odbiegająca od tematu powieści. Jakby autor pragnął za
wszelką cenę rozśmieszyć czytelnika jeśli nie perypetiami Jakuszina czy
Pierietraki, to swoimi. Efekt niestety wcale śmieszny nie jest. Irytuje
niespełniony dramaturg Jakuszin, irytują diabły, irytuje powołany do życia królik
Kuzia, irytują politycy, bez końca można tak wymieniać. Owszem, używa sobie
Ruczinski na korupcji władzy, ale już tę najwyższą stara się opisywać
ostrożnie, jakby nie chciał podpaść epigonom. Sztuczki diabelskie Wolanda i
spółki rażą prymitywnością i brakiem fantazji, a opis balu tyranów jest
wymuszony, brak narracji lekkości jaka cechowała pierwowzór, brak głębi i
finezji.
Zamiast czytać nieudaną powieść Ruczinskiego, lepiej sięgnąć
po oryginał. A jeśli ktoś chce poznać życie moskwian w latach dziewięćdziesiątych,
lepiej już poczytać obyczajowe kryminały Aleksandy Marininy niż „dzieło”
satyryczne Ruczinskiego.
Moja ocena: 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz