Aleksandra Marinina, Czarna lista, W.A.B., Warszawa 2010,
350 s.
Kryminał rozgrywa się w czarnomorskim kurorcie. Tym razem
śledztwo prowadzi - znany z innych powieści rosyjskiej mistrzyni kryminału -
podpułkownik Stasow, spędzający tam urlop wraz z córeczką. Detektyw jest kolegą
po fachu Anastazji Kamieńskiej. W mieście odbywa się festiwal filmowy. Z rąk
zabójcy kolejno giną gwiazdy pretendujące do nagrody festiwalowej. Miejscowe
władze nie życzą sobie pomocy Stasowa, ktoś grozi jego córce, afera zatacza
coraz szersze kręgi. Stasow, choć jest zastraszany, mozolnie bada sprawę.
Równocześnie przydarza mu się romans życia z petersburską pisarką, która
mieszka w tym samym pensjonacie.
Marinina postanowiła odpocząć od Anastazji Kamieńskiej, jej
analitycznego umysłu i bolącego kręgosłupa. Ale nie zrezygnowała z morderstw i
co najważniejsze – opisu życia codziennego postkomunistycznej Rosji. Nie
ukrywam, że w jej książkach właśnie to najbardziej mi się podoba: pomiędzy
zbrodniami i próbami ich rozwiązania, Marinina przemyca obrazki obyczajowe.
Smutne obrazki: kupno kilku pomidorów i ziemniaków urasta do rangi wielkiego
problemu z powodu sprzedawcy z komunistycznymi naleciałościami (sprzedawca –
nasz pan), który niechętnie zgadza się na rolę detalisty, bo ważenie tak „śmiesznie
małych ilości sprawiało im tylko kłopot”.
W „Czarnej liście” nie ma mafii, tak wszech obecnej w innych
kryminałach Marininy. Ale i tutaj zbrodnie stają się pretekstem do ukazania
całej złożoności układów i układzików tak w kręgach „celebryckich”, jak i
milicyjnych. Dekady życia w zdegenerowanym systemie sprawiają, że
sprawiedliwość ma swoją cenę, czasami wartą życie, a złodziejstwo na wielką
skalę staje się wielkim biznesem.
Na upartego można by powiedzieć, że w opisach codzienności
ginie gdzieś sama istota zbrodni. Najpierw trup ścieli się regularnie, zagadka
goni zagadkę, a potem – gdy przychodzi do rozwiązania łamigłówki, wszystko
dzieje się tak trochę „po łebkach”, mimochodem i czasami trudno jest mi dopatrzyć
się w tym logiki. Nie powiem, trochę mnie to zniechęca, ale z drugiej strony –
nikt tak jak Marinina nie potrafi opisać byłego partyjnego czy wojskowego
betonu.
Mnie się „Czarna lista” podobała, ale pod koniec tęskniłam
za Kamieńską, a zamykając książkę czułam smutek, a rzadko mi się zdarza aż tak
empatyczny odbiór niby zwykłego kryminału.
Polecam.
Moja ocena: 4
Ja wciągnęłam książkę z wielką satysfakcją (choc w pełni się zgadzam z Tobą, że zakończenie mogłoby byc bardziej rozbudowane). Ogólnie jednak bardzo pozytywnie ją odebrałam :)
OdpowiedzUsuń