Jean Christoph Grangé, Purpurowe rzeki, Albatros A.
Kuryłowicz, Warszawa 2003, 400 s.
W skutych lodem skałach nieopodal miasteczka
uniwersyteckiego Guernon, położonego we francuskich Alpach, zostają odnalezione
okaleczone zwłoki mężczyzny. Podczas śledztwa, które prowadzi delegowany z
Paryża komisarz Pierre Niemans, mają miejsce kolejne morderstwa. W tym samym
czasie inny policjant, Karim Abdouf, w oddalonym o 150 km Sarzac próbuje
wyjaśnić zagadkę profanacji grobu chłopca, który zginął przed laty w wypadku
samochodowym. Ktoś włamał się do grobowca, ktoś systematycznie usuwa wszelkie
zachowane fotografie dziecka...
Oglądałam kiedyś „Purpurowe rzeki” i zawahałam się, czy
wypożyczyć książkę, skoro mimo upływu lat wciąż pamiętałam kim jest morderca.
Wypożyczyłam.
Czytanie szło gładko, bo i Grangé pisze nieskomplikowanie.
Pierre Niémans, chociaż opisany sugestywnie, i tak miał rysy Jeana Reno. Nie
szkodzi. Lubię Jeana Reno. I w sumie na tym skończyły się podobieństwa do
filmu, którego fragmenty gdzieś się tam telepały we wspomnieniach.
Książka jest bardziej rozbudowana. Pojawia się cały korowód
drugo- i trzecioplanowych postaci, które dorzucają jedną lub dwie wskazówki. Atmosfera
klaustrofobicznie usytuowanego uniwersytetu, groza lodowców, hieny cmentarne,
skini, kibole – Grangé prezentuje całą gamę tak francuskiej geografii, jak i francuskich
subkultur.
Początkowo narracja przebiega dwutorowo, Niémans szuka
sprawcy odrażającego morderstwa, a policjant arabskiego pochodzenia – Karim Abdouf
– szuka osób, które dokonały włamania do szkoły i do grobowca. W pewnym
momencie ich ścieżki się łączą i dwóch twardzieli (w tym jeden z kynofobią)
węszy za każdą poszlaką nie przebierając w środkach, jeśli chodzi o
przesłuchiwanie podejrzanych. Faktycznie brutalności w „Purpurowych rzekach”
nie braknie, ale nie razi to jakoś specjalnie. Sam pomysł na intrygę, chociaż
wydaje się (kiedy już po wszystkim) trochę przekombinowany, wciąga, zmusza do
myślenia i sprawia, że powieści nie da się ot tak, po prostu odłożyć. Jak się
ją czyta, to już do końca. Tajemnica goni tajemnicę, morderca nie szaleje i wspina się na wyżyny intelektualne (i nie tylko).
A jeśli chodzi o koniec – jak już wspomniałam, pamiętałam kto
zabił, ale powieść kończy się o wiele bardziej dramatycznie i dynamicznie niż
film z Reno i Casselem. Prawdziwy majstersztyk grozy.
Dla mnie – bomba.
Moja ocena: 5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz