Małgorzata Warda, Nikt nie widział, nikt nie słyszał, Świat
Książki, Warszawa 2010, 396 s.
Lena od dwudziestu lat próbuje dojść, co się stało z jej
małą siostrzyczką Sarą, która nagle zniknęła z podwórka w Gdyni. Agnieszka,
młoda Polka z Paryża, odkrywa, że niegdyś została porwana, a na plaży w Łebie
policja odnajduje kobietę, która uciekła po latach od swego porywacza. Czy
któraś z nich jest zaginioną Sarą?
Wszechstronnie opisany problem nagłych zniknięć, utraty
tożsamości, kwestii tzw. „syndromu sztokholmskiego”, gdy ofiara przywiązuje się
do porywacza i dramatów rodzin. Świetna psychologia, atrakcyjna forma, na
pograniczu thrillera i powieści psychologicznej.
Gdzieś przeczytałam, że Małgorzata Warda jest lepsza niż Antonina
Kozłowska. Cóż, Kozłowska przynajmniej żywcem nie zerżnęła fragmentów życiorysu
Nataschy Kampusch uznając to, za inspirację dla swojej książki. Bo nie da się
ukryć, że w odniesieniu do kobiety znalezionej na łebskiej plaży autorka niemal
słowo w słowo cytuje fragmenty autobiografii porwanej w 1998 roku Austriaczki.
I to razi najbardziej. Czyni powieść Wardy niepełnowartościową.
Jest to tym bardziej wkurzające, że pozostałe wątki opisane
są bardzo dobrze, sugestywnie i ze swadą. Warda zanurza się w świat dramatu
rodzin, których egzystencja została brutalnie zburzona poprzez ingerencję
niezrównoważonych psychicznie, egoistycznie nastawionych jednostek. Ucieczka,
chora miłość i życie w kłamstwie to następstwa tego czynu.
Corocznie w Polsce zgłaszanych jest blisko pięć tysięcy
zaginięć dzieci. Większość z nich odnajduje się po kilku, kilkunastu dniach.
Niestety los około trzystu z tych pięciu tysięcy pozostaje nieznany. Rok w rok
300 istnień przepada bez śladu... Temat, jakiego podjęła się Warda jest zatem
ważny. Może lektura jej powieści będącej na poły psychologiczną powieścią, a na
poły dreszczowcem uczuli rodziców, aby bardziej rozważnie postępowali ze swymi
latoroślami. Ja wiem, że moja słowa trącą banałem, ale z drugiej strony –
ilekroć idę zrobić zakupy w pobliskim sklepie, patrzy na mnie twarz
czternastolatka, który zaginął w naszym miasteczku w październiku 2010 roku.
Nadal nie wiadomo, co się z nim stało. Wszystko wskazuje na to, że w
statystykach będzie jednym z tych trzystu dzieci, których los pozostanie
nieznany. I to jest rzeczywistość.
Wracając do powieści Wardy – nie zawsze podobała mi się treść,
chwilami aż zgrzytałam zębami. Ale w gruncie rzeczy powieść napisana jest
nieźle. Całość nie rozłazi się w szwach niekonsekwencji, odwrotnie – wciąga i
zmusza do myślenia.
Gdyby tylko ta „inspiracja” nie przypominała tak bardzo „zapożyczenia”...
Moja ocena: 4
Moja ocena: 4
No popatrz, a ja w ogóle nie zgrzytałem zębiskami, książka strasznie mi się podobała. Aż sam się sobie dziwiłem. Warda od tego czasu jest jedną z moich ulubionych polskich pisarek, choć trzeba przyznać, że znów tak wiele rodzimych autorów nie poznałem.
OdpowiedzUsuńA ja byłam akurat po lekturze autobiografii Kampusch i stąd to zgrzytanie, bo niemal słowo w słowo niektóre fragmenty były przepisane.
Usuń