Jake Hill, Parszywa historia, Muza, Warszawa 2003, 203 s.
Młodzi
ludzie – wybrani w drodze starannej selekcji i zamknięci w nieczynnej wyrzutni
rakietowej – są gladiatorami. Publiczność wyznacza im zadania. Widzowie
siedzący przed telewizorami ciągle łakną większych emocji! Widowisko trwa: to
nie starożytne igrzyska, lecz reality show – diabelski wynalazek, namiastka
prawdziwych emocji, rzeczywistość zastępcza. Między publicznością a aktorami
spektaklu poruszają się organizatorzy – cyniczni naganiacze sensacji. Co
zrobić, aby podtrzymać zainteresowanie spektaklem? Czy pomimo tragedii, która
rozgrywa się na oczach miliona widzów, można posunąć się dalej? Śledząc losy
dwojga głównych bohaterów, operatora Milo i Jennifer, uczestniczki reality
show, zaczynamy się wkrótce orientować, że manipulacja nie zna granic.
Świetny pomysł i początek. Ale im dalej brnęłam w książkę,
tym nudniejsza i schematyczna się stawała. Zamiana klaustrofobicznego klimatu
wyrzutni na pościgi, strzelanie i sztuczne kreowanie sensacji sprawia, że cała
akcja się rozłazi. Pościgi dobrze się ogląda, ale w powieści zazwyczaj nużą.
Tak jest i tutaj, kiedy żądna krwi tłuszcza bezmyślnie przełyka papkę serwowaną
im przez telewizję. Mniej pościgów, mniej mdłych scen (w zamierzeniu
romantycznych), więcej psychologii i głębi postaci i może „Parszywa historia”
nie znalazłaby się na stoisku książek przecenionych.
Moja ocena: 1.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz