Mons Kallentoft, Ofiara w środku zimy, Rebis, Poznań 2010,
445 s.
Jest luty. Najzimniejszy do lat. Pewnej szczególnie mroźnej
nocy wśród jałowych, chłostanych wiatrem równin Östergötland zostaje znalezione
potwornie okaleczone ciało mężczyzny. Śledztwo prowadzi komisarz Malin Fors z
policji w Linköping, samotna matka po przejściach, która pije za dużo tequili i
uprawia za dużo ostrego seksu ze swoim kochankiem, dziennikarzem z miejscowej
gazety. Śledztwo ma dać odpowiedź na pytanie, kto zabił i dlaczego zrobił to w
tak okrutny sposób. Malin rusza tropem mordercy, a polowanie to prowadzi ją do
najmroczniejszych zakątków ludzkiego serca...
Kiedy sięgałam po „Ofiarę w środku zimy”, pani bibliotekarka
uprzedziła mnie, że innym czytelnikom książka się nie podobała. Chciałam
odłożyć „Ofiarę...” na półkę, ale ciekawość zwyciężyła.
Przez pierwszą część książki negatywne nastawienie
wyniesione z biblioteki uparcie mnie nie opuszczało. Zimny (i to dosłownie)
trup snujący filozoficzne dywagacje i zwracający się do policjantki. Wiele wątków
niezwiązanych ze zbrodnią denerwowało, bo wydawało mi się, że Kallentoft
postanowił napisać powieść psychologiczno-obyczajową z akcentem kryminalnym.
Takie było moje pierwsze wrażenie.
A potem coś zaskoczyło. Akcja nabrała tempa i wszystko
zaczęło się układać niczym dziecięce puzzle. Krok po kroku Kallentoft
wprowadzał mnie do świata Malin Fors – zalewającej się w trupa, kobiety po
przejściach, uprawiającej seks po pijanemu, często skacowanej tak fizycznie,
jak i moralnie. Ot, rasowy detektyw, tyle że po feministycznym tuningu. I jak
na rasowego detektywa – potrafiący bezbłędnie kojarzyć fakty i działać w
imieniu ofiary.
I nawet monologi nieboszczyka przestały przeszkadzać.
Niebagatelną rzeczą jest również klimat powieści,
wszechogarniające zimno, lodowate relacje między ludźmi pragnącymi schować
swoje sekrety w najgłębszych zakamarkach duszy. Kallentoft nie widzi właściwie
dobra w swoich rodakach. Postrzega ich jako zimne nomen omen istoty, pozbawione
cieplejszych uczuć. Najzimniejszy od lat luty tylko potęguje mroźne relacje.
Czytałam Larssona. Czytałam Mankella. Jeszcze nie dotarłam
do Läckberg, chociaż cztery jej pierwsze książki stoją na jednej z półek i
czekają, wyjątkiem są przeczytane: „Zamieć śnieżna i woń migdałów”. Wiem jedno:
Kallentoft nie pisze jak wyżej wymienieni, jest po prostu inny. I to jest ważne,
bo po cóż pisać „jak nowy Larsson” czy „nowy Mankell”? Kallentoft skupia się na
psychice i ciemnej stronie człowieka. Akcja natomiast jest spójna i logiczna.
Czegóż chcieć więcej?
Moja ocena: 4.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz