Alexander
McCall Smith, 44 Scotland Street, Muza, Warszawa 2010, 311 s.
Pierwszy tom cyklu wprowadza w atmosferę kamienicy w
eleganckiej części Edynburga, zamieszkałej przez bogatych burżujów i nieco
zblazowanych artystów, studentów i poetów. Każde mieszkanie zajmuje
interesujące postaci: Pat to młoda wieczna studentka w związku z Brucem -
superprzystojnym, nieprzewidywalnym i narcystycznym fanem rugby, Irena - pełna
pretensji elegantka, matka pięcioletniego Bertiego, dziecka geniusza, który
podpalił gazetę czytającemu ją ojcu i poddany jest terapii u znanego
edynburskiego psychoanalityka. Wszystko zaś obserwuje i komentuje
bystra i tajemnicza Domenica MacDonald. Przyjaźni się ona z wieloma
lokalnymi osobistościami. Wraz z bohaterami odwiedzamy okoliczne bary i puby.
Spotykamy barwną klientelę - znanego pisarza Iana Rankina czy głośnego polityka
Toma Dallyella.
Mam marzenie: pojechać do Szkocji. I najlepiej tam zostać.
Jak to z marzeniami bywa, pozostaje w sferze bliżej nieokreślonej przyszłości,
bo to, bo tamto. Ale od czego są książki? Co prawda wolałabym poczytać sobie o
bardziej plebejskim Glasgow niż o wyrafinowanym Edynburgu, lecz jak to mówią:
jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.
A mam za sobą „44 Scotland Street” i jestem dość zadowolona.
McCall Smith już w przedmowie zaznaczył, że nie jest to książka typowa, bowiem
wcześniej ukazywała się jako powieść w odcinkach. Są dwa rodzaje takich
powieści. Dickens, Dumas czy Sienkiewicz pisali powieści stricte odcinkowe. To raz. W czasach mojej młodości pęd do czytania
był odwrotnie proporcjonalny do tego, co oferowały księgarnie. Niektóre gazety
wychodziły naprzeciw zapotrzebowaniu i drukowały na swoich łamach powieści,
które z założenia odcinkowymi nie były. To dwa. Do dziś pamiętam jak w latach
osiemdziesiątych kupowałam co wtorek gadzinówkę ZSMP – „Walkę Młodych”, tylko
po to, żeby przeczytać kolejny fragment „Dzieci z dworca ZOO”. Sentyment do
powieści w odcinkach pozostał do dziś.
Zatem z jednej strony marzenie, z drugiej – sentyment.
Lektura McCall Smitha sama się narzucała. Nie powiem, żeby była to literatura
najwyższych lotów, ale jako rozrywka i odpoczynek sprawdza się bardzo dobrze.
Nieco denerwująca jest mnogość bohaterów. Już mieszkańców domu przy Scotland
Street jest wielu, a McCall Smith dorzuca jeszcze kilku, bez opowieści o
których spokojnie mogłabym się obejść. Na przykład bez całej tej rodziny
pracodawców i ich znajomych narcystycznego Bruce’a. Sam Bruce Anderson jest za
to sportretowany znakomicie. Takich mężczyzn spotyka się coraz więcej:
zapatrzonych w siebie, ukształtowanych przez media, skupionych wyłącznie na
własnej urodzie, powierzchownych i dyletanckich. Podobnie rzecz ma się z Irene
– nadambitną matką przenoszącą wszystkie swe niespełnione marzenia na dziecko.
Czytam o tej babie i krew się we mnie burzy: górnolotne gadki, specjalistyczna
wiedza i pustka emocjonalna. I tylko dziecka żal.
Są też bohaterowie pozytywni – młoda Pat szukająca swojego
miejsca w życiu, czy Domenica – wyprowadzająca na spacery swój samochód, mająca
za sobą niezwykłe życie i równie niezwykłych przyjaciół. Szczególnie o Domenice
chętnie poczytałabym więcej. Ta postać ma potencjał! Podobnie Duża Lou
prowadząca kawiarnię. Muszę przyznać, że McCall Smith ma oko i pióro do
charakteryzowania ludzi. Nie są nijacy i papierowi. Gorzej już jest z ich
życiem. Trudno wymyślić coś efektownego i zaskakującego przy takiej mnogości
przewijających się postaci. Skupianie się na szczegółach nieistotnych z punktu
widzenia intrygi, spowalnia tempo opowieści. Chwilami wydaje się, że McCall
Smith pisze aby pisać, że dostaje pieniądze od wierszówki, idzie na ilość
zamiast na jakość. A książka reklamowana w „The Times” jako „gorące kakao w
mroźny wieczór” przypomina kakao wystygłe i do tego z ohydnym kożuchem na
wierzchu.
Nie zraziłam się. Postanowiłam zobaczyć co będzie dalej.
Losy małego Bertiego mnie zainteresowały, nie ukrywam, że czekam też na chwilę,
kiedy Bruce Anderson będzie musiał stawić czoła nie tak bajkowej, jak sobie
wyobraża, rzeczywistości. Po prawdzie już zaczęłam drugą część – „Opowieści
przy kawie”.
Moja ocena: 3.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz