Carol O’Connell, Trzy kubki, Prószyński i S-ka, Warszawa
2010, 520 s.
Świetny thriller o tajemniczym świecie iluzji, w którym
wszystko może się zdarzyć, a zbrodnię łatwiej ukryć…
Oliver Tree po przejściu na emeryturę przez lata starał się odgadnąć, na czym polega sekret Zapomnianej Iluzji. W końcu miał wystąpić, stawiając wyzwanie śmierci, podczas festiwalu sztuki iluzji na Manhattanie. Na oczach publiczności i w obecności kamer telewizyjnych w kierunku żywego celu pomknęły strzały z czterech kusz. Okrzyki bólu były prawdziwe, tak jak – na nieszczęście dla Olivera Tree – krew.
Instynkt mówił sierżant Kathy Mallory, że ma do czynienia z morderstwem. Co ciekawsze, zabójstwo to można było powiązać ze śmiercią pewnej kobiety pół wieku wcześniej…
Oliver Tree po przejściu na emeryturę przez lata starał się odgadnąć, na czym polega sekret Zapomnianej Iluzji. W końcu miał wystąpić, stawiając wyzwanie śmierci, podczas festiwalu sztuki iluzji na Manhattanie. Na oczach publiczności i w obecności kamer telewizyjnych w kierunku żywego celu pomknęły strzały z czterech kusz. Okrzyki bólu były prawdziwe, tak jak – na nieszczęście dla Olivera Tree – krew.
Instynkt mówił sierżant Kathy Mallory, że ma do czynienia z morderstwem. Co ciekawsze, zabójstwo to można było powiązać ze śmiercią pewnej kobiety pół wieku wcześniej…
Swego czasu zaintrygowała mnie postać Kathy Mallory, dziewczynki
wychowującej się na ulicy, przygarniętej przez policjanta, która wyrosła na kobietę
pozbawioną uczuć i socjopatkę trzymającą (na ogół) swój zwichrowany umysł na
smyczy konwenansów i stosunków międzyludzkich. Niewątpliwie najlepiej
zobrazowana została Mallory w „Locie kamiennego anioła”, jest to zresztą
książka istotna o tyle, że O’Connell odsłania przed czytelnikami przeszłość
policjantki, jej dzieciństwo i przeżytą traumę.
W porównaniu do „Lotu...”, „Trzy kubki” po prostu nudzą! A nie
ukrywam, że liczyłam na doskonałą rozrywkę, która okazała się dość mierna. Już
wcześniej, w innych tomach serii były odniesienia do prestidigitatorstwa, teraz
mogła nastąpić doskonała kulminacja, skoro na scenie (czy raczej kartach
książki) pojawił się wspomniany już wcześniej Malakhai wraz ze swą widmową żoną.
Pojawili się również inni starzy iluzjoniści i im bardziej zagłębiałam się w
fabułę, tym bardziej gubiłam się w motywacjach i czynach opisywanych postaci.
Wyszło tak, jakby O’Connel sama ze sobą zagrała w trzy kubki i nie odnalazła
właściwego rozwiązania. Powieść się dłuży, Mallory jest niezmiennie
psychopatyczną suką, Charles Butler niezmiennie jest w niej zakochany i tak to
się ciągnie bez końca.
Zmarnowany pomysł.
Moja ocena: 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz