Alexander McCall Smith, Świat według Bertiego, Muza,
Warszawa 2011, 343 s.
44 Scotland Street to nie taki sobie zwykły adres. Nie
wszędzie znajdzie się chłopczyk podobny do Bertiego, sześcioletniego
saksofonisty obdarzonego wieloma talentami. A sąsiedzi w tej eleganckiej,
trochę artystycznej okolicy Edynburga? Cyril to pies o złotych zębach; jego pan
to Angus Lordie, ekscentryczny malarz portrecista, ich wspólni znajomi to
między innymi Matthew, młody człowiek wiecznie poszukujący miłości oraz Duża
Lou, dostarczająca wszystkim kawy i filozoficznej porady życiowej.
Nie ma chyba bardziej irytującej kobiety niż Irene. Gdyby
Melanie Klein zalecała noszenie spódniczek przez chłopców w ramach integracji
płciowej, zapewne pani Pollock ubrałaby swego synka w najbardziej dziewczęcą z
dziewczęcych spódniczkę z falbanami. Różową. Co ciekawe, Bertie wciąż ma sześć
lat, chociaż wszyscy wokół się starzeją.
Myśli Domeniki krążą wokół swojej/ nieswojej filiżanki
będącej w posiadaniu jej starej przyjaciółki i jej nowej sąsiadki – Antonii.
Kwestie bezwiednego pożyczania i sąsiedzkiego savoir vivre’u wloką się bez końca. Mamy też polski akcent, czyli
polskiego budowlańca o imieniu Markus, atrakcyjnego przygłupa umiejącego
powiedzieć po angielsku tylko jedno słowo: „Cegła”. Jak nas widzą, tak nas
piszą.
Na scenę powrócił Bruce, który robi się coraz bardziej
narcystyczny, pazerny i leniwy. Z kolei Pat jest coraz bardziej mdła i nijaka.
Autor zaś pomału zaczyna się gubić w wątkach i zaprzecza sam sobie.
„Świat według Bertiego” przeczytałam siłą rozpędu, bo nie
ukrywam, że książkę czyta się lekko i przyjemnie. Ale czuję się już coraz
bardziej zmęczona bohaterami i wydaje się, że dobrze mi zrobi mały odpoczynek
przed dwoma ostatnimi tomami. Takie sobie.
Moja ocena: 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz