Nicolas d’Estienne d’Orves, Sieroty zła, W.A.B., Warszawa 2009,
586 s.
Niemcy, rok 1995. Pewnego majowego dnia czterech mężczyzn
popełnia samobójstwo. Wszyscy mają odcięte prawe dłonie, a na plecach tatuaże z
numerami i napisami „SS”. Takie samo znamię miała kobieta, której nadpalone
zwłoki znaleziono osiem lat wcześniej we Francji. W pamiętniku napisała, że jej
ojciec nazista spłodził z różnymi kobietami pięcioro dzieci. Miały być one
modelowymi przedstawicielami najwyższej rasy. Tymczasem przesyłka z odciętymi
dłońmi trafia do Norwega Vidkuna Vennera, który jednocześnie dowiaduje się, że
został adoptowany przez swojego ojca. Badająca tę sprawę dziennikarka Anaïs
odkrywa prawdziwą tożsamość Vennera…
W Sierotach zła
Nicolas d’Estienne d’Orves po mistrzowsku rozwija
inteligentnie sensacyjną intrygę z gatunku historical
fiction. Brawurowo splata różnorodne wątki, prowadząc je do
zaskakującego finału.
Tak się zastanawiam, jak często w domu pana Nicolasa
d’Estienne d’Orves mówiło się o drugiej wojnie światowej i o dość dwuznacznej
postawie Francji? Bo mówiło się na pewno, skoro jego stryjecznym dziadkiem był
Honoré d’Estienne d’Orves jeden z założycieli francuskiego Ruchu Oporu. Poza
tym znajomość faktów (przynajmniej z francuskiej perspektywy) i przygotowanie
do tematu wojennego daje się zauważyć u autora „Sierot zła” już od pierwszych
stron. To tak na marginesie.
Po boleśnie prawdziwym prologu, d’Estienne d’Orves podsuwa
czytelnikom dość dziwną hipotezę wyjściową. Nie zmienia to faktu, że powieść
czyta się szybko, bo napisana jest składnie i logicznie. A co najważniejsze –
wciąga! W większości książek sensacyjnych czy też thrillerów z logiką bywa
ciężko. Tymczasem mimo pewnej kuriozalności i niemalże apokaliptycznej wizji
wieńczącej powieść, wszystko do siebie pasuje i układa się w zgrabną całość.
D’Estienne d’Orves przypomina najmniej chlubne fakty tak w
dziejach Niemiec, jak i na przykład Watykanu. Holocaust, obozy koncentracyjne,
obojętność (a później dziwnie pojęta pomoc) Stolicy Piotrowej – wszystko to
jest niby znane, powtarzane tyle razy, a jednak Francuz nie popada w rutynę,
nie stara się bezmyślnie powtarzać tego, co już wiemy. Pisze z werwą i takim
uczuciem, jakby odkrywał nazizm na nowo przed czytelnikiem. A że puścił przy
tym wodze fantazji? Niech mu wyjdzie na zdrowie, bo stworzył przy tym
przerażającą wizję, która idealnie wpasowałaby się w spiskową teorię dziejów. Tyle
że tym razem spiskowcami nie byliby Żydzi lecz spadkobiercy Guntrama Pflauma i Maxa
Sollmanna.
Sceptykom przypominam, że historical fiction rządzi się swymi prawami i skoro Quentin
Tarantino mógł zmasakrować oficjeli III Rzeszy z Hitlerem na czele w swoich „Bękartach
wojny”, to dlaczego d’Estienne d’Orves nie miał przedstawić swojej wersji
związanej z Lebensborn? Więcej nie powiem nic. Bo przecież cała radość w
odkrywaniu intrygi osobiście. Zatem zapraszam do lektury.
Moja ocena: 4.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz