środa, 29 stycznia 2014

Jürgen Thorwald „Stulecie detektywów”

Jürgen Thorwald, Stulecie detektywów, Znak, Kraków 2009, 701 s.

„Stulecie detektywów" przedstawia jedną z najbardziej fantastycznych, a zarazem prawdziwych historii, jakie zna świat dzieje nowoczesnej kryminalistyki. Jej początki sięgają drugiej połowy ubiegłego wieku, kiedy to po raz pierwszy posłużono się odciskami palców w identyfikacji podejrzanych, zastosowano fotografię kryminalistyczną oraz zwrócono uwagę na ślady pozostawione na miejscu przestępstwa, wykorzystując je w skomplikowanym procesie wyświetlania zbrodni. Jest to również epoka, w której medycyna sądowa wydarła zmarłym ich tajemnice, toksykologia stała się skuteczną bronią przeciw truciznom i trucicielom, a balistyka osiągnęła pewność w identyfikowaniu broni palnej na podstawie wystrzelonych z niej pocisków. „Stulecie detektywów” to bez wątpienia jedna z najważniejszych i najlepiej napisanych książek spoza literatury pięknej. Została ona nominowana w 1966 roku do nagrody im. Edgara Allana Poe.

W „Kryminalnych zagadkach Las Vegas” Gil Grissom epatuje elokwencją podczas przeprowadzania przeróżnych badań kryminalistycznych. Pomijając nieprawdopodobieństwo niektórych poczynań telewizyjnych kryminalistyków tak z Las Vegas, jak z Nowego Jorku czy innych miast, przyznaję, że seriale te swego czasu działały na mnie odstresowująco. Z jednej strony tajemnica, z drugiej – naukowe metody prowadzące do wyjaśnienia zbrodni. Pobieranie próbek krwi, odcisków palców czy porównywanie ze sobą włókien – to podstawy; bez tego kryminalistyka nie istniałaby, a większa część zbrodniarzy spacerowałaby na wolności. Zastanawialiście się kiedyś kto i jak doszedł do tego, że ludzkie odciski palców są niepowtarzalne? Przemknęło Wam przez głowę ilu pasjonatów strawiło życie na poszukiwaniu sposobów udowodnienia, że brudny, zakrwawiony gałganek może być dowodem na popełnienie zbrodni? Myśleliście kiedyś o tym, jak rodziła się kryminalistyka, jakie były jej początki?
Jürgen Thorwald zabiera czytelnika w podróż w czasie, właśnie do źródeł narodzin medycyny sądowej oraz nauk kryminalistyki. Medycyna sądowa rodziła się w iście dantejskich miejscach – śmierdzących kostnicach, gdzie sekcje wykonywano bez (nieznanych wówczas) rękawiczek lateksowych, babrano się w martwych narządach gołymi rękoma. Zaiste, pionierzy musieli mieć mocne nerwy i pasję w sercach.
Dość kręte były ścieżki identyfikacji za pomocą odcisków palców: miejscem narodzin daktyloskopii były Indie. Jednakże za ojca tej nauki uważany jest Francis Galton, którego noga w koloniach nie postała. A po raz pierwszy nazwy daktyloskopia użył dziennikarz argentyński. Zaiste,. Acz zanim nauka ta zdobyła sobie należyte miejsce, policja opierała się na systemie antropometrycznym Alphonse’a Bertillona. Był to system pracochłonny, obecnie już zapomniany i będący (też obecnie) zaledwie kryminalistyczną ciekawostką. Ale wywiedziony zeń portret pamięciowy ostał się do dziś.
Jürgen Thorwald opowiada również o narodzinach balistyki i toksykologii. Jego opowieść, choć zajmuje siedemset stron, odsłania fascynujące początki prób skutecznych walk ze zbrodnią. Niemiec zgromadził nie tylko wszelkie możliwe dane, ale ponadto ilustrował je konkretnymi przypadkami. „Stulecie detektywów” jest zatem nie tylko suchą monografią, lecz kroniką morderstw popełnianych w drugiej połowie XIX wieku i pierwszej – wieku XX.
Bardzo dobra, rzetelna książka, która jest z pewnością ciekawsza niż nie jeden współczesny, dyletancki kryminał. Przedstawione w „Stuleciu detektywów” postaci, ich pasje i pragnienie zwalczania zła górują niezaprzeczalnie nad fikcją literacką. Działania prekursorów tak medycyny sądowej, jak i kryminalistyki opisane przez Thorwalda ukazują odwieczną pogoń człowieka za prawdą i wyjaśnianiem tajemnic. Za tym, by żadna zbrodnia nie mogła ujść bezkarnie.
Polecam.
Moja ocena: 6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz