William Faulkner, Koniokrady, Czytelnik, Warszawa 1966, 441
s.
W „Koniokradach” (1962 r.), książce napisanej pod koniec
życia doszukiwano się wątków z dzieciństwa pisarza. Jej bohater po
młodzieńczych wybrykach odbiera naukę o życiu: o odpowiedzialności,
konsekwencji własnych czynów i honorowym postępowaniu. Faulkner otrzymał za ten
utwór prestiżową nagrodę Pulitzera.
Kończył się rok 2013. Tomik z serii Nike (wydawnictwa
Czytelnik) leżał na parapecie okna niczym wyrzut sumienia. Faulknerowskie
„Koniokrady” czekały na swoją kolejkę dwa miesiące. Przeczytawszy kilkanaście
stron doszłam do wniosku, że mogą poczekać jeszcze trochę. Ale... nie lubię nie
kończyć książek. Gniotło mnie w środku, morska zieleń okładki wydawała się
migać do mnie zewsząd i dawać znaki: „Przeczytaj mnie. Przeczytaj!” Byłam
nieugięta i postanowiłam oddać książkę osobie, od której ją pożyczyłam.
Zadzwoniłam, coby się umówić i książki się pozbyć. Telefon pozostał
nieodebrany. Potem już wyjść z domu nie mogłam. „Koniokrady” zostały u mnie,
skończyłam serię „44 Scotland Street” Alexandra McCall Smitha i ponownie
sięgnęłam po Faulknera. I wpadłam po uszy!
Po co ten przydługi wstęp? Ano po to, aby ukazać, że każdej
książce należy się druga szansa, bo to, co wydaje się nudzić w pierwszej chwili
(w przypadku Faulknera: początek XX wieku, południe Stanów Zjednoczonych,
segregacja rasowa), w drugiej może wciągnąć po uszy. Przynajmniej mnie
wciągnęło.
Czterodniowa wyprawa Boona Hogganbecka i Luciusa Priesta to
nie tyle spotkanie jedenastolatka z „brutalnością życia” (tak napisano na
skrzydełku i nie bardzo mi ten temat podszedł), co wspaniała przygoda zwana
życiem. Niepokorność, samowola, pierwsza wizyta w domu publicznym, pierwszy
zakład hazardowy, a wszystko opisane soczystym faulknerowskim językiem. Jedenastoletni
Lucius Priest pozostawiony pod tymczasową opieką ciotki i jednocześnie kuszony
wizją nielegalnej wyprawy do Memphis dokonuje wyboru i poznaje, czym jest
konsekwencja. Jak się powiedziało „a”, trzeba powiedzieć „b” i tak już do końca
alfabetu.
Jest to ostatnia powieść Faulknera (ukazała się na miesiąc
przed jego śmiercią) i trzeba przyznać, że autor pożegnał się z czytelnikami w
godny sposób. „Koniokrady” to na poły powieść drogi, na poły awanturnicza
opowieść z elementami moralizatorstwa; chwilami bawi, chwilami wzrusza. O
kwestiach rasowych Amerykanin napomyka przy okazji, skupiając się na postaci
dziecka i jego wyborów. Niby zwykła historia, acz napisana tak wyrafinowanie prostym,
a jednocześnie genialnym pod względem stylistycznym, językiem.
Polecam.
Moja ocena: 5.5
* * *
Faulkner William; Koniokrady;
Myślę, że człowiek powinien natykać się bez ostrzeżenia tylko na takie przeżycia, których inaczej nie zaznałby przez wszystkie swoje lata. Ale jest czystą nieprzyzwoitością ze strony Losu czy Okoliczności stykać się bez przygotowania z rzeczami nieuniknionymi (nie mówiąc o koniecznych)), zwłaszcza jeśli to przygotowanie jest rzeczą prostą i nieskomplikowaną, a mianowicie ukończeniem piętnastu lat.
Myślę, że człowiek powinien natykać się bez ostrzeżenia tylko na takie przeżycia, których inaczej nie zaznałby przez wszystkie swoje lata. Ale jest czystą nieprzyzwoitością ze strony Losu czy Okoliczności stykać się bez przygotowania z rzeczami nieuniknionymi (nie mówiąc o koniecznych)), zwłaszcza jeśli to przygotowanie jest rzeczą prostą i nieskomplikowaną, a mianowicie ukończeniem piętnastu lat.
Faulkner William; Koniokrady;
Kobiety są wspaniałe. Potrafią znieść wszystko, bo są na tyle mądre, by wiedzieć, że nie ma innej rady na ból i strapienie, jak przejść przez nie na wylot i wyjść z drugiej strony.
Kobiety są wspaniałe. Potrafią znieść wszystko, bo są na tyle mądre, by wiedzieć, że nie ma innej rady na ból i strapienie, jak przejść przez nie na wylot i wyjść z drugiej strony.
Zachęciłaś mnie do lektury :)
OdpowiedzUsuń