Michael Seed, Dziecko niczyje, Promic, Warszawa 2010, 285 s.
W 2007 roku ojciec Michael Seed podjął niełatwą i
kontrowersyjną decyzję opublikowania swoich tragicznych wspomnień z
dzieciństwa. Czytając tę wstrząsającą historię, nie sposób nie zadać sobie
pytania, jak w ogóle po czymś takim można „wyjść na ludzi” i jeszcze wzrastać w
wierze? U ludzi to niemożliwe, lecz u Boga wszystko jest możliwe (Mt 19,26).
Książka o. Michaela Seeda jest jedną z pierwszych, która w tak szczery i
bezpośredni sposób przerywa wstydliwe milczenie ludzi Kościoła w sprawach coraz
częstszych w naszych czasach nadużyć seksualnych wobec dzieci. Jest w niej
jednak coś więcej niż tylko koszmarne wspomnienia – jest nadzieja na uleczenie
z Bożą pomocą nawet najbardziej zaropiałych ran duszy.
Dużo, a po prawdzie coraz więcej, wydawanych jest książek o
ciężkim dzieciństwie, o koszmarze dorastania w patologicznym domu. Czytam te
książki nie dla taniej sensacji czy podbudowania sobie ego jako supermatki.
Czytam je, aby pamiętać, że matką jest się dwadzieścia cztery godziny na dobę,
siedem dni w tygodniu i do końca życia; aby pamiętać, że dorosłe życie wcale
nie jest takie fajne, jak to się wydawało z pozycji dziecka i przede wszystkim,
aby pamiętać, że dziecko to też człowiek.
„Dziecko niczyje” trafiło w moje ręce dzięki bibliotekarce,
która mój gust czytelniczy określa jako „spaczony” (i nie z powodu zaczytywania
się w biografiach zwykłych ludzi) i wie, że mroczna strona duszy ludzkiej
pociąga mnie niezmiernie. Zaczęłam czytać opowieść Michaela Seeda, a emocje
roztańczyły się we mnie w furiatycznym tańcu. Jedno jest pewne: dzieciństwo
Seeda nie było spokojne ani nawet znośne. Było koszmarem; przy stale naćpanej
matce, zboczonym ojcu z chlubną przeszłością, wiecznie głodny sześciolatek był
bity, poniżany, przypalany. Potem doszło molestowanie seksualne, którego opisy
przyprawiły mnie o mdłości, a zauważyć bym chciała, że nie był to pierwszy
drastyczny opis w moim życiu. Prościej rzecz ujmując: nóż mi się w kieszeni
otwiera, kiedy czytam o całkowitym podporządkowywaniu sobie dzieci przez
dorosłych, o ich (dorosłych) bezmyślności i traktowaniu słabszych jako
naturalnego worka treningowego na odstresowanie.
Jak na ironię, matka, chociaż podejrzewała, że rodzina nie
tworzy normalnej komórki społecznej, nie chciała zwrócić się po pomoc do opieki
społecznej wychodząc z założenia, że opieka przychodzi tylko do najgorszych. Również
jak na ironię – Michael Seed był dzieckiem adoptowanym, prawdziwa matka oddała
go, żeby zapewnić mu szczęśliwe dzieciństwo.
Pomimo tragicznego (nie bójmy się tego słowa) dzieciństwa,
Michael Seed zdołał poskromić demony przeszłości. Nie stoczył się, nie powielił
schematu, nie stał się lustrzanym odbiciem ojczyma. Znalazł własną drogę. A co
najważniejsze, jako osoba dość znana na Wyspach Brytyjskich, postanowił opisać
swoją traumę i przekazać nadzieję, że nawet najgorsze dzieciństwo nie
przekreśla wszystkiego, nie przekreśla człowieczeństwa. „Dziecko niczyje” nie
jest cukierkowatą autobiografią, Seed ukazuje trudną drogę jaką musiał przebyć,
ile wstydu musiał przełamać by opisać krzywdy jakie mu uczyniono i jakie nadal
są robione innym dzieciom.
Polecam.
Moja ocena: 4.5
Właśnie jestem po lekturze tej książki - minęło już parę dni, a ja nie potrafię przestać o niej myśleć; nie potrafię nic o niej napisać. Czuję tylko wewnętrzną złość, a w zasadzie wściekłość (
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą, wspomnienia Michaela Seeda na długo zapadają w pamięć. A na samą myśl o kreaturach takich, jak jego ojciec, człowieka ogarnia wściekłość i bezsilność, że mu to uszło na sucho :(
Usuń