Matthew Pearl, Zagadka Dickensa, Wydawnictwo Literackie,
Kraków 2010, 400 s.
Kiedy w 1870 roku umiera w Anglii wielbiony przez wszystkich
pisarz Karol Dickens, jego czytelnicy nie mogąc pogodzić się z nagłą śmiercią
uwielbianego autora, doszukują się w jego odejściu jakiegoś spisku. Niedługo po
śmierci Dickensa dochodzi do równie tajemniczego zgonu - w bostońskim porcie
policja znajduje zwłoki pracownika amerykańskiego wydawcy, który został wysłany
po odbiór rękopisu ostatniej książki Dickensa. Przy znalezionym ciele brakuje
jednak przesyłki z rękopisem angielskiego pisarza. W tym samym czasie, kiedy w
Anglii i Ameryce dochodzi do tajemniczych zgonów, w Indiach ktoś kradnie
ładunek opium przewożony przez obywateli Wielkiej Brytanii. Czy wydarzenie z
odległych Indii może mieć związek ze śmiercią Dickensa i zaginięciem jego
rękopisu? Okazuje się, że tak.
To ciekawe, że kraj, który najbardziej uporczywie walczy
teraz z piratami i wznosi na cokoły własność intelektualną, swego czasu bez
żenady sam uprawiał piractwo i nie chciał przyjąć międzynarodowego prawa
autorskiego. Z tego punktu widzenia, powieść Matthew Pearla jest ironicznym
spojrzeniem na przeszłość Stanów Zjednoczonych i tamtejszych wydawców, którzy
nie przebierali w środkach, aby zdobyć poczytną powieść i napchać sobie
kieszenie, nie oglądając się na prawa pisarza.
W porównaniu do wcześniejszych powieści Pearla, „Zagadka
Dickensa” plasuje się (moim skromnym zdaniem) pośrodku. Niewątpliwie jest
ciekawsza niż „Cień Poego”, ale nie ma w sobie siły debiutu – „Klubu Dantego”.
Patrząc z perspektywy czasu, wydaje się, że Pearlowi zależy przede wszystkim,
aby zarzucić czytelnika setkami informacji zbieranymi podczas powstawania
książki – vide: nakaz uprawy opium, ubożenie ludności chińskiej, nielegalność
upraw ryżu (będącego podstawowym produktem spożywczym) i tak dalej i bez końca.
Chwilami fabuła schodzi na dalszy plan i jest tylko pretekstem do ukazania tła
obyczajowego dziewiętnastowiecznego Bostonu i środowiska tamtejszych wydawców.
Oraz przypomnienia, jak poczytnym i popularnym pisarzem był Charles Dickens,
jaki szał (dosłownie) wzbudzała każda publikowana przezeń książka.
Irytujące są niektóre manieryzmy tłumaczki, nie rozumiem
skąd pomysł tłumaczenia potocznego określenia Irlandczyka – „Paddy” na polski: „Patryczek”.
Jakoś dziwacznie to brzmi, zgrzyta w czasie czytania.
Czy warto sięgnąć po książkę Pearla? Wydaje mi się, że tak.
Szczególnie jeśli ktoś interesuje się Dickensem (ciekawe czy są jeszcze tacy
ludzie) i losami jego ostatniej, niedokończonej powieści. Pearl jest
drobiazgowo dokładny, nie traci jednak przy tym zdolności syntetycznego ujęcia
tematu. Stara się połączyć fakty i fikcję w prawdopodobnie brzmiącą całość i
nieźle mu się to udaje.
Moja ocena: 3.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz