Caroline Graham, Śmierć pustego człowieka, Gdańskie Wydawnictwo
Psychologiczne, Gdańsk 2006, 277 s.
Amatorski teatr w Causton przygotowuje się do wystawienia „Amadeusza”.
Atmosfera w teatrze staje się coraz bardziej napięta... Wiele nerwowości
wprowadza apodyktyczne zachowanie reżysera, Harolda Winstanleya, oraz
złośliwość odtwórcy roli Salieriego - Esslyna Carmichaela. Tuż przed premierą
Esslyn dowiaduje się o zdradzie swej młodziutkiej żony z innym członkiem
zespołu, co powoduje, że w trakcie przedstawienia zaczyna zachowywać się, jakby
oszalał.
Jest coś fascynującego w małych angielskich miasteczkach. A
kiedy dodamy do tego zbrodnię, to już nie ma więcej czego chcieć. Swego czasu
byłam na tyle do przodu, że posiadałam kablówkę i na Hallmarku oglądałam
(namiętnie) „Morderstwa w Midsomer”. Inspektor Barnaby i jego pomocnik –
detektyw sierżant Troy stanowili niemalże sielankowy obrazek swojskich
policjantów, którzy z jednej strony są niczym psy gończe, a z drugiej – starają
się zrozumieć poczynania ludzi.
Film sobie, książki pani Graham sobie. Trudno nawet je porównać.
„Śmierć pustego człowieka” w dużej mierze jest powieścią obyczajową, zbrodnie
zepchnięto na dalszy plan, co nie znaczy, że nie są ważne. Graham skupiła się
na psychice bohaterów i oddaniu klimatu angielskiej prowincji. To było
przyjemne. Ale sierżant Troy w porównaniu do swego filmowego odpowiednika jest
o wiele mniej sympatyczny. Taki przebojowy samiec. I to już przyjemne nie było.
Jeśli ktoś szukał kryminału i tylko kryminału – rozczaruje się.
Jeśli jednak chciał specyfiki mikrokosmosu zamkniętego środowiska wraz z jego
namiętnościami, zawiścią i niespełnionymi marzeniami – powinien być zadowolony.
Moja ocena: 3.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz