Tess Gerritsen, Klub Mefista, Albatros A. Kuryłowicz,
Warszawa 2012, 400 s.
Napisane krwią po łacinie słowo "Zgrzeszyłam" w
miejscu okrutnego zabójstwa młodej kobiety, której odcięto głowę, to w Wigilię
Bożego Narodzenia ponure motto dla detektyw Jane Rizzoli. Co łączyło ofiarę z
psychiatrą, Joyce O'Donnell, członkinią elitarnej Fundacji Mefista, powstałej w
początkach XX wieku? W ekskluzywnej rezydencji na Beacon Hill, należącej do
historyka Anthony'ego Sansone'a, członkowie fundacji zajmują się analizą zła,
poszukując jego przyczyn i sprawców. Czy zło ma fizyczną postać? Czy szatan
wraz ze swoimi demonami naprawdę żyje pośród nas?
Tess Gerritsen zboczyła ze ścieżki thrillera na dróżkę horroru.
Chociaż w „Klubie Mefista” trupów nie brakuje i krew leje się wiadrami, to z
czasem coraz więcej w niej grozy, demonów i odniesień do starożytnych mitów niż
badania miejsc zbrodni i zwłok. Rozumiem, że pani Gerritsen chciała dać sobie
odpocząć od thrillera medycznego, ale mariaż antropologii z „Księgą Enocha” mnie
osobiście nie przypadł do gustu. Co gorsza, sposób pisania i narracji skupia
się tak bardzo na dywagacjach o istocie zła na przestrzeni historii świata, że
zbrodnie schodzą na drugi plan i dość szybko można się zorientować kim jest
morderca.
Książkę czyta się szybko, ale sama akcja nie bardzo
przypadła mi do gustu. Tajemnicze organizacje, tajemniczy bogacze i satanizm –
to nie dla mnie. Zbyt duża doza nieprawdopodobieństwa, zbyt sensacyjne
podejście do tematu. Stanowczo wolę thrillery z bardziej skomplikowaną i mniej
przegadaną fabułą.
Moja ocena: 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz