Tess Gerritsen, Sobowtór, Albatros A. Kuryłowicz,
Warszawa 2009, 349 s.
Przed domem doktor Maury Isles zostają odnalezione zwłoki
zastrzelonej bliźniaczo do niej podobnej kobiety - jak się okazuje, o tej samej
grupie krwi i dacie urodzenia. Badanie DNA wykazuje, że Anna Leoni jest jej
siostrą. Obie zostały kiedyś adoptowane. Śledztwo w sprawie morderstwa prowadzi
detektyw Jane Rizzoli. Tymczasem Maura próbuje dowiedzieć się, kim byli jej
biologiczni rodzice. Trafia do wynajmowanego przez Annę domu, który kryje
straszną tajemnicę.
Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że w „Sobowtórze”
najciekawszy był początek. I inskrypcja z paryskich katakumb:
Pesez le matin que vous n'irez peut-être pas jusqu'au
soir,
Et au soir que vous n'irez peut-être pas jusqu'au matin.
(„Bądź świadom każdego ranka, że możesz nie dożyć wieczora,
I każdego wieczoru, że możesz nie dożyć ranka.”)
Paryskie katakumby miałam przyjemność zwiedzić, przejść czy
jakkolwiek to nazwać. Wrażenie niesamowite. Szkoda, że Tess Gerritsen nie
zdecydowała się umiejscowić akcji w Paryżu, ze zbrodnią w katakumbach. Ileż tam
jest materiału dla antropologa!
Wróćmy jednak do „Sobowtóra”. Było to pierwsze moje
spotkanie z autorką i jej bohaterkami. Spotkanie dość udane, muszę przyznać.
Siostra, o której istnieniu antropolożka nie wiedziała, ich pochodzenie i
pragnienie poznania prawdy o biologicznych rodzicach. „Sobowtór” jest
doskonałym przykładem, że czasami człowiek powinien sobie odpuścić i nie
grzebać w przeszłości, nie interesować się tym co było, patrzeć tylko i
wyłącznie przed siebie.
Mocna treść. Skomplikowane życie uczuciowe doktor Maury,
policjantka w porównaniu z nią to kobieta bez problemów. Podobało mi się:
zbrodnia, tajemnica, sensowne wyjaśnienie.
Moja ocena: 4.5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz