wtorek, 8 kwietnia 2014

Éric-Emmanuel Schmitt „Kiedy byłem dziełem sztuki”

Éric-Emmanuel Schmitt, Kiedy byłem dziełem sztuki, Znak, Kraków 2007, 264 s.

Zdesperowany bohater na skraju samobójstwa podpisuje iście faustowski pakt ze spotkanym przypadkowo artystą. Odda się w jego ręce, w zamian za co odzyska sens życia. Jako żywa rzeźba staje się sławny i podziwiany. Traci tylko jedno – wolność. Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna manipulacja? Co stanowi o naszej wyjątkowości? Jak zwykle u Schmitta, ważne pytania podane lekko i z przymrużeniem oka.

Stosy śmieci jako dzieło sztuki, puste wiadro jako dzieło sztuki, martwe zwierzęta jako dzieło sztuki, tatuaże i piercing jako dzieło sztuki, operacje plastyczne jako performance, czyli też sztuka. Artyści już dawno odeszli od typowych materiałów, z których kiedyś mniej lub bardziej utalentowani rzeźbiarze i malarze potrafili wydobyć piękno i blask. Pod tym względem jestem konserwatystką i pomysły większości „artystów” po prostu mnie odstręczają. I chyba Schmitta też, bo stworzył powieść o totalnej fiksacji – całkowitej przemianie człowieka w dzieło sztuki. Nie jest to pomysł taki nowatorski, kilka lat temu czytałam „Klarę i półmrok” José Somozy, gdzie ludzie stawali się żywymi rzeźbami i obrazami.
Schmitt opisuje podobny koncept, chociaż ingerencja w przekształcenie bohatera jest daleko bardziej intensywna. Bohater traci swe człowiecze kształty, zmienia się w bliżej nieokreśloną, anonimową bryłę, która jest podziwiana przez cały światek sztuki. Równocześnie podziwiany jest „twórca”. Ale czy manipulacja przy ciele człowieka, manipulacja człowiekiem w istocie zasługuje na miano sztuki? Czy jest też tylko zręcznym zabiegiem marketingowym mającym zapewnić „artyście” sławę i pieniądze? Zeus Peter Lama robi to, co większość współczesnych twórców: szokuje, ale czy poza tym działaniem, ma cokolwiek do zaoferowania? Żyje w świecie stworzonym przez siebie, dalekim od rzeczywistości. I chociaż podobno Schmitt nawiązuje w swej powieści do „Fausta” Goethego, to Lama nijak ma się do Mefistofelesa. Cokolwiek uczyni z wyobcowanym Tazio, będzie to tylko dzieło człowieka, a nie mocy nadprzyrodzonych.
Schmitt jest prześmiewczy w swej wizji współczesnego świata, gdzie pozycję wyjątkową zapewnić może absolutna uroda (bliźniaków, braci Tazio) lub absolutna brzydota – Tazio jako Adam-bis: dzieło sztuki i nowy człowiek. A gdzieś poza całym blichtrem, sławą i pieniędzmi istnieje jeszcze wolna wola, której ujarzmić nie mogą żadne podpisane pakty, faustowskie czy nie. Istnieją uczucia, ku którym człowiek pragnie się zwrócić i których potrzebuje o wiele bardziej niż podziwu.
Moja ocena: 5

* * *

Schmitt Éric-Emmanuel; Kiedy byłem dziełem sztuki;
Z samobójstwem jest jak ze spadochroniarstwem: pierwszy skok jest najlepszy. Powtórka osłabia emocje, recydywa zniechęca.

Schmitt Éric-Emmanuel; Kiedy byłem dziełem sztuki;
Sława lepiej pasuje zmarłym, to wypożyczony strój, żywi wyglądają w nim śmiesznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz