poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Igor Kostin „Czarnobyl. Spowiedź reportera”

Igor Kostin, Czarnobyl. Spowiedź reportera, Albatros. Andrzej Kuryłowicz, Warszawa 2006, 239 s.

Dwadzieścia lat po wybuchu reaktora w Czarnobylu, skutki tej tragedii są wciąż odczuwalne. Nazwany przez Washington Post „człowiekiem-legendą”, Igor Kostin 26 kwietnia 1986 roku przeleciał nad elektrownią zaledwie kilka godzin po tym, jak rozpętało się tam piekło. Jedyne zdjęcie, jakie udało mu się wtedy zrobić, obiegło cały świat. Los Kostina połączył się nierozerwalnie z losem Czarnobyla. Wstrząśnięty rozmiarami zdarzenia, reporter pozostał na miejscu, by obserwować ewakuację, rozmawiać z ludźmi, którzy mieli kontakt z radioaktywnymi odpadami (większość z nich potem zmarła). Jego książka to niezwykłe świadectwo katastrofy, spisane i sfotografowane przez jej świadka i uczestnika. Zawiera wiele unikatowych zdjęć.

Do tej pory kwestia zagrożenia po wybuchu reaktora w Czarnobylu jest sporna. Igor Kostin pisze o niebezpieczeństwo nie tylko dla Ukrainy i Białorusi, ale dla połowy Europy również. Z drugiej strony badania różnych niezawisłych naukowców znacznie minimalizują zagrożenie wynikłe z katastrofy, do której doszło w kwietniu 1986 r. Niezależnie od tych ustaleń, pewnym jest, że awaria elektrowni stała się wielką tragedią.
Igor Kostin to fotoreporter, który od początku dokumentował poczynania ludzi mających ograniczyć straty do minimum. To on zrobił zdjęcie uszkodzonego reaktora tuż po wypadku. Chociaż zużył cały film, zachowała się tylko pierwsza klatka, reszta – została naświetlona. Kostin towarzyszył likwidatorom – ludziom usuwającym resztki uranu, ubranym w nieodpowiednie kombinezony, które właściwie wcale nie chroniły przed promieniowaniem. Była to armia „robotów biologicznych”, żołnierzy radzieckich. Obiecano im żołd kilkukrotnie wyższy od normalnego, jeśli zdecydują się pracować przy samym reaktorze. Pracowali tylko jeden dzień, potem dostawali dyplom, 100 rubli i zwolnienie z wojska. Jak napisał w komentarzu do swych zdjęć Kostin: „Życie jednego człowieka nie ma w ZSRR żadnej wartości”.
Są również zdjęcia „dachowych kotów” – dozymetrystów, którzy szli w miejsca najbardziej napromieniowane, gdzie poziom radioaktywności wynosił do 10 tysięcy rentgenów. W tej bezpośrednio najgroźniejszej strefie przebywali po 40 sekund, chronieni ciężkimi kombinezo- nami z elementami ołowiu.
Wszystko musiało być robione ręcznie, bo sprzęt elektroniczny po prostu w tamtym miejscu „wariował” i przestawał działać. Kostin udokumentował budowę sarkofagu, znalazł się również w środku, pod tonami betonu, aby zobaczyć (i sfotografować) resztki reaktora. Ciemność wokół sylwetki fotografowanego i świadomość przebywania w takim miejscu przyprawia o dreszcze.
Kostin umieścił w książce również zdjęcia z opuszczonej Prypeci. Mieszkańcy mieli dwie godziny na zebranie swojego dobytku. Rzędy autokarów wywoziły ich z daleka od miejsca, w którym mieli spędzić spokojne i wygodne życie. Są również zdjęcia opuszczonych wiosek i poszczególnych chat, cmentarzy samochodów rozciągających się na wiele kilometrów, lasów zielonych i pięknych, do których nie można wejść, bo na granicy zadrzewienia stoi znak z ostrzeżeniem przed promieniowaniem.
Fotografie Kostina są pełne dynamizmu. Każda opowiada jakąś historię, ukazuje czyjeś życie. „Czarnobyl. Spowiedź reportera” nie jest laurką napisaną pod komunistyczne władze ZSRR. Owszem, Kostin wychwala dzielność żołnierzy i wszystkich tych, którzy pomagali w usunięciu skutków awarii, ale przy tym w gorzkich słowach pisze, jak potem zostali pozostawieni samym sobie, nie udzielono im żadnej pomocy ani medycznej, ani finansowej. Fotografie te, to ważny wkład w zrozumienie tego, jak bardzo zakłamane były elity ZSRR i jak ofiarni byli zwykli zjadacze chleba.
Moja ocena: 6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz