poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Sebastian Fitzek „Odłamek”

Sebastian Fitzek, Odłamek, G+J, Warszawa 2010, 368 s.

Marc Lucas doświadcza strasznego cierpienia: w wypadku samochodowym, który sam spowodował, ginie jego żona, a wraz z nią nienarodzone dziecko. Odłamek, który przy zderzeniu wwiercił mu się w tył głowy, sprawia nieustający ból – ale znacznie bardziej bolesna jest rana na duszy. Pewnego dnia Marc odkrywa w gazecie anons. Prywatna klinika psychiatryczna poszukuje do udziału w nowatorskim eksperymencie osób, które przeżyły straszliwą traumę. Budzi się w nim nadzieja, że uda się mu uwolnić od dręczącego wspomnienia. Kiedy po pierwszych testach w klinice wraca do domu, zaczyna się prawdziwy horror. Klucz nie pasuje do mieszkania, przy dzwonku istnieje obce nazwisko. Otwierają się drzwi i Marc staje twarzą w twarz ze zjawą.

Nie jest to typowy thriller z morderstwem w tle, ale potrafi nieźle zakręcić umysłem człowieka. I chociaż czytelnik spodziewa się, że gdzieś w postępowaniu osób wokół Marka tkwi jakiś haczyk, to i tak prawda okazuje się o wiele bardziej skomplikowana.
Tym razem Fitzek postanowił zabawić się ludzkimi wspomnieniami i udowodnić, że człowiekowi można wmówić wszystko. Marc Lucas doprowadzany jest w „Odłamku” niejednokrotnie do granic szaleństwa. Widzi osoby i rzeczy, których nie powinno być, widzi osoby, których nie widzą inni. Znajduje się na skraju psychicznego załamani, tym bardziej że do kliniki wrócić nie może, bo na miejscu budynku zieje dziura. Jakby nigdy w żadnej klinice nie był, jakby i on nie istniał.
Sebastian Fitzek na zdjęciach ma łagodne spojrzenie, jakże złudne, bo pod czaszką kłębią mu się najstraszniejsze wymysły, najbardziej chorobliwe tortury psychiczne. Bohater dochodzi do miejsca, w którym nie jest już nawet pewien swojego istnienia i chociaż znajduje się osoba skłonna mu pomóc, nie wydaje się ona być w pełni władz umysłowych. Wszystko przypomina koszmarny sen, z którego Lucas nie potrafi się wybudzić.
Fabuła skonstruowana jest perwersyjnie dobrze, nie sposób odłożyć książki, żeby zaczerpnąć oddechu, nabrać dystansu i zastanowić się, co jest prawdą a co – ułudą przygotowaną na rzecz Marka Lucasa. Szczerze powiedziawszy, nie przepadam za takim rodzajem strachu. Psychiczne znęcanie się nad niewinnym staram się omijać z daleka. W przypadku Fitzka, mając w pamięci jego „Klinikę”, postanowiłam się przełamać. Nie żałuję, ale sama, nawet w najbardziej szlachetnych intencjach, nigdy nie chciałabym zostać poddana takiej próbie. Chcę wierzyć, że moje obecne życie jest prawdziwe, że wspomnienia nie zostały mi narzucone, że ktoś nie grzebał w mojej pamięci i nie bawił się nią. To wszystko spotkało Lucasa, a Fitzek ujął to w klamry skomplikowanej aczkolwiek sensownej treści, podszytej dziwnym niepokojem, że nikt nie może być pewien swego „jestestwa”. Jest się czego bać.
Moja ocena: 5.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz