poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Jonathan Kellerman „Nad krawędzią”

Jonathan Kellerman, Nad krawędzią, Amber, Warszawa 2007, 392 s.

Wina Jameya Cadmusa nie budzi wątpliwości. Chłopak uciekł ze szpitala psychiatrycznego, a wkrótce potem znaleziono go nad ciałem zamordowanego mężczyzny – kolejnej ofiary w serii brutalnych zabójstw w Los Angeles. Adwokat zamierza przekonać sąd o niepoczytalności swojego klienta i prosi doktora Delaware o opinię. Dla Aleksa sprawa nie jest jednak tak oczywista. Czy wskazówek należy szukać w psychodelicznych wizjach Jameya, starym pamiętniku, makabrycznym dziele sztuki? Czy potworne zbrodnie naprawdę są aktem szaleństwa czy może ich plan zrodził się w zimnym, wyrachowanym umyśle...

Jamey Cadmus wyróżniał się bardzo wysokim IQ i fakt ten rzutował na całe jego życie od dzieciństwa począwszy. Z jednej strony Amerykanie mają bzika na punkcie jednostek wybitnie uzdolnionych, a z drugiej - społeczeństwo traktuje takich ludzi, jak odmieńców odstających od przeciętnie uzdolnionej większości, z którymi nie bardzo wiadomo co robić. Część thrillera Kellermana to właśnie ukazywanie tej dwoistości postrzegania jednostek innych niż ogół.  Specjalne programy mają ułatwić bardzo inteligentnym dzieciakom samorealizację, skazują ich jednocześnie na izolację, na przebywanie w towarzystwie równie uzdolnionych, na brak kontaktu z innymi rówieśnikami.
Jamey Cadmus miał nie tylko wysoki iloraz inteligencji. Miał również problemy psychiczne, stał się outsiderem nawet w wyizolowanej grupie wybitnie uzdolnionych. Zamknięty w szpitalu psychiatrycznym w końcu z niego uciekł. Znaleziono go nad zmasakrowanymi zwłokami. I tu wkracza Alex Delaware, do którego Jamey dzwonił w noc ucieczki. Fabuła jest zawiła, acz logiczna. Delaware podąża śladem poczynań Jameya sprzed załamania nerwowego, odnawia stare znajomości, zanurza się w mniej przyjazne zaułki Los Angeles. Wszystko po to, by odpowiedzieć na pytanie czy chłopak był zdolny do popełnienia zbrodni.
I wszystko byłoby dobrze, bo tym razem Kellerman z umiarem dozuje brawurę byłego psychologa, aż dochodzimy do momentu, kiedy autor niepotrzebnie zaczyna piętrzyć trudności. Bezmyślność Delaware’a jest nie tylko wydumana, ale i irytująca. Nagłe zaślepienie wydaje się służyć tylko wydłużeniu wątku i przeciągnięciu ukazania kulminacyjnego momentu o kilkadziesiąt stron. Cała przyjemność z czytania ulotniła się ze mnie niczym powietrze z nieszczelnego balonu. Szkoda, bo poza tym „Nad krawędzią” wyróżniał się spośród innych książek Kellermana naprawdę ciekawym pomysłem. Wszystko zepsuł pęd Autora do zwiększenia objętości książki.
Moja ocena: 4.5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz