Joe Alex, Śmierć mówi w moim imieniu, Wydawnictwo
Literackie, Kraków 1974, 152 s.

Właśnie tę książkę znalazłam w biblioteczce babci. Okładka
była niepokojąca i działała na wyobraźnię. A kiedy zaczęłam czytać, przypomniał
mi się fragment spektaklu. „Kobry”, która nadawana była w czwartkowe wieczory, a
we wczesnych latach osiemdziesiątych – w sobotnie popołudnia bodajże puszczano
najciekawsze powtórki. Wtedy właśnie widziałam początek sztuki „Umarły zbiera
oklaski”, gdzie na scenie, pośród krzeseł, miotały się w reweransach dwie
postaci w dziwacznych i przerażających maskach. To była adaptacja kryminału Joe
Alexa.
Wszystkie te wspomnienia wróciły, kiedy zaczęłam czytać „Śmierć...”.
Ponowna lektura sprawiła mi jeszcze większą przyjemność. Już wiedziałam kim
jest Ionesco i przede wszystkim inaczej podeszłam do cytatu z początku książki.
Słomczyński zawsze łączył klasykę z rozrywką i dopiero dorósłszy mogłam to
docenić. Dodajmy do tego morderstwo, które zostało popełnione w tajemniczych
okolicznościach i kilkoro podejrzanych, atmosferę teatru, rodzinnej tragedii –
i zabawa jest przednia. Tropy prowadzą ku kilku osobom naraz, niewinni
zachowują się tak, jakby mieli coś na sumieniu i Joe Alex, który pomaga
przyjacielowi-policjantowi rozwikłać zagadkę, a skrycie marzy, żeby znaleźć się
już w domu, u boku ukochanej kobiety.
Klimatyczny, mroczny i zaskakujący kryminał. I te maski, spoza
których nie widać emocji, i sama sztuka będąca pośrednim odniesieniem do życia
bohaterów – całość układa się w zgrabną i wciągającą łamigłówkę.
Moja ocena: 5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz