poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Ryszard Kapuściński „Jeszcze dzień życia”

Ryszard Kapuściński, Jeszcze dzień życia, Czytelnik, Warszawa 2000, 144 s.

Zapis wydarzeń wojny domowej w Angoli w ostatnich miesiącach przed uzyskaniem przez ten kraj niepodległości 11 listopada 1975 roku. Autor obserwuje i opisuje wydarzenia z wyludnionej i zagrożonej atakiem obcych interwentów stolicy – Luandy, a także bezpośrednio na froncie.

Bez bicia się przyznam, że z zamkniętymi oczyma Angoli na mapie bym nie pokazała. Tak było zanim zaczęłam czytać książki Kapuścińskiego. Ale nawet uświadomienie geograficzne nie sprawiło, że kwestia uzyskania niepodległości przez dawną kolonię portugalską stała się dla mnie kwestią nadrzędną. Fragmenty z „Jeszcze dzień życia” poznałam już wcześniej, podczas lektury „Wojny futbolowej”. Opis drewnianego miasta, w czasie masowej ucieczki Portugalczyków z Angoli jest niesamowity. Całe życie zmieszczone w skrzyniach. Cała przeszłość zamknięta w drewnianych pakunkach i przetransportowana na statek. Drugi fragment to jazda Kapuścińskiego w konwoju, wizyta w Pereira de Eca i opowieść o kobiecie wypiekającej chleb pomimo tego, że cała jej rodzina schroniła się w obozie dla Portugalczyków.
Czytając tekst Kapuścińskiego chwilami trudno jest się połapać w sojuszach i antagonizmach ugrupowań wyzwoleńczych. MPLA, FNLA, UNITA – te akronimy przewijają się przez całą książkę i pamiętając o czasach, w których Kapuściński pisał „Jeszcze dzień życia” tak do końca nie wiadomo, komu najbardziej zależało na dekolonizacji kraju. Są jednak spostrzeżenia i ponadczasowe, jak to o opuszczonej księgarni, bo przecież papier jest ciężki i to ostatnia rzecz o jakiej myślą uchodźcy. O ustawaniu wszelkich walk w okresie największego upału. Są też wspomnienia z frontu, to szczególne – o pięknej Carlotcie, w której podkochiwali się niemal wszyscy i która zginęła w czasie ataku na Balombo. Kapuściński właściwie nie pisał o kobietach, nie pisał o seksualności. Pytany przez innych, dlaczego unika tego tematu („Przecież Afryka to przede wszystkim seksualność”), Kapuściński zasłonił się kwestią pokoleniową. Ale czy naprawdę potrzebny jest seks u każdego autora? W każdej książce? Czytając Kapuścińskiego nie odnosi się poczucia braku.
A książkę oczywiście warto przeczytać.
Moja ocena: 5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz